Page 16 - Demo_ksiazki
P. 16

Po godzinnym marszu zagrodziła im drogę Salamonie River, wlewają-
          ca do Wabash swe ciemne wody.
             – No, jesteśmy na miejscu – powiedział Tomasz.
             Stanęli na rozległym, pozbawionym drzew terenie. Dwie rzeki łączyły
          tutaj ze sobą swe spienione nurty. Ściana puszczy cofnęła się nieco dalej od
          brzegów, pozostawiając miejsce dla bujnych kęp zarośli.
             – Odpoczniemy? – spytał Jerry. – Warto zjeść śniadanie.
             – Nie! Trzeba się śpieszyć. Pożywimy się w łodzi – zdecydował Johann.
             – To chodźcie, wyciągniemy ją – rzekł Tomasz i ruszyli w kierunku gę-
          stych, kolczastych krzewów. Gunter i Jerry poszli za nim. Rozchylili chasz-
          cze. Rzeczywiście, wśród pięter tarniny i dzikich traw leżało duże indiańskie
          czółno, wykonane z lekkiej brzozowej kory. Wydostali je z ukrycia i ponieśli
          nad brzeg. Wsiedli i załadowali bagaże. Wartki nurt zepchnął canoe na śro-
          dek koryta. Chwycili dziarsko za wiosła i popłynęli w górę Wabash River.
             Po paru dniach uciążliwej podróży dotarli do fortu Wayne, gdzie zatrzy-
          mali się na krótki odpoczynek, a dowiedziawszy się, że Ryszard Kos nie
          wstępował tutaj, niezwłocznie ruszyli dalej. Pożywiali się w czółnie, rzad-
          ko schodzili na ląd. Płynęli nawet w jaśniejsze noce. Nic szczególnego się
          nie działo. Pod wieczór któregoś dnia dopłynęli do fortu Miami i tu posta-
          nowili przenocować. Kiedy stary Connel z synem wyciągnęli się wygodnie
          w łóżkach, Johann Gunter poszedł zasięgnąć języka. Znał tutejszego han-
          dlarza – rudego Gayera. Pierwsze więc kroki skierował do jego sklepu. Gdy
          Gayer ujrzał wchodzącego gościa, wyszedł mu naprzeciw.
             – Johann! – zawołał uradowany. – Dawno cię nie widziałem,! Witam,
          witam!
             Gunter uśmiechnął się i po przyjacielsku uścisnął sklepikarza. Znali się
          od dawna. Obaj pochodzili z Pensylwanii. Razem poszli na zachód, porzu-
          cając raz na zawsze uprawę roli. Willi zajął się handlem, a Johann został
          leśnym włóczęgą.
             – Co u ciebie, Willi? Widzę, że na bogactwie ci nie zbywa.
             – Ciężkie czasy. Więcej strat niż zysków.
             – Nie kracz. Sklep pełen towarów, to i pieniądze pewnie w mieszku siedzą.
             – Nie za wiele ich, ale na dobry rum dla przyjaciela wystarczy – zawo-
          łał handlarz.
             Roześmiali się obaj.
             – To świetnie – ucieszył się Johann. – Chętnie z tobą pogwarzę, a ru-
          mem nie pogardzę. W puszczy takich specjałów nie znajdziesz, choćbyś
          złotem sypał.
             Ponieważ w sklepie nie było klientów, a wieczór już zapadał, Gayer za-
          mknął drzwi i poprowadził gościa do wygodnie urządzonego pokoju, łą-
          czącego się ze sklepem i magazynem. Usiedli przy stole. Gospodarz rozlał
          do kubków aromatyczny trunek. Potoczyła się rozmowa.


          42
   11   12   13   14   15   16   17   18   19   20   21