Page 18 - Demo_ksiazki
P. 18

– Ja w tym palców w każdym razie maczać nie będę.
             – Czyżby? – Głos Guntera zabrzmiał szyderstwem. – A co cię łączy z An-
          glikiem Jamesem Brentonem, hę?...
             – To... to nieporozumienie... – powiedział Willi i nerwowo zaczął bawić
          się kubkiem. – Napijesz się? – dorzucił i chwyciwszy butelkę z rumem, roz-
          lał do kubków jej zawartość.
             – Co tak się boisz, Willi? – rzekł z drwiącym uśmiechem. Johann. – Wiem
          wszystko. Żyć trzeba. Ja także miewam z nim kontakty. On za listy odebra-
          ne Kosowi dobrze zapłaci. Przez chwilę obaj sączyli rum i patrzyli sobie
          w oczy. Gayer nadal nie ufał Gunterowi.
             – James Brenton przywozi mi skórki, stąd go znam, ale...
             – Daj spokój! Nie tłumacz się – przerwał Johann. – Patrz, już noc. Czas
          mi spać, bo jutro o świcie ruszamy. Posłuchaj, Willi. Jeżeli ten włóczęga wra-
          cając do Vincennes, wstąpi do Miami, musisz podstępnie zabrać mu prze-
          syłkę, którą pewnie będzie wiózł z Detroit dla Harrisona. Przesyłkę prze-
          trzymaj do mego powrotu.
             – Więc nie będziesz ścigał dalej Kosa?
             – Będę, ale ścieżki w puszczy są kręte, możemy się minąć. Dlatego wra-
          cając z Detroit, wstąpię i zaczekam tu na Brentona. Gdyby przybył do Mia-
          mi przede mną, powiedz mu, że mam dla niego ważne wiadomości.
             – Well.
             Jeszcze jakiś czas gwarzyli, potem Gunter pożegnał znajomego sklepikarza.
             Connelowie powitali Johanna pytającym wzrokiem.
             – Kos był tu trzy dni temu i  popłynął do Detroit. Wiózł tajne listy z Vin-
          cennes dla gubernatora Hulla – przekazał im w skrócie zdobyte informacje.
             – Jest kurierem armii? – spytał Tomasz.
             – Podobno.
             – Co robimy?
             – Warto go popilnować. Sądzę, że nim dopłynie do Detroit, dopadnie-
          my tego gada. A teraz spać.
             Ledwie bladziutki świt zaróżowił na wschodzie niebo, już byli na nogach.
          Szybko zjedli śniadanie, spakowali się i opuścili fort Miami.
             Płynęli w górę Maumee River, uważnie obserwując brzegi. Zatrzymy-
          wali się jedynie na krótkie nocne odpoczynki.
             Pewnego dnia powitały ich srebrne wody wielkiego jeziora Erie. Trzyma-
          jąc się jego zachodniego brzegu, podróżowali dalej. Im bliżej Detroit, tym
          pilniej wytężali wzrok w nadziei, że ujrzą przed sobą samotnego żeglarza.
          Ale wody jeziora były ciche i puste. Jedynie śmigłe rybitwy cięły powie-
          trze i krzyczały stada dzikich kaczek. W pobliżu bujnych szuwarów cza-
          sami z głośnym pluskiem zatrzepotała na powierzchni wody złocista ryba.
             Wpłynęli wreszcie w koryto Detroit River. Ujrzeli zamazane lekką mgłą
          kontury fortu. Zbliżało się południe, gdy dobili do brzegu. Ukrywszy w za-


          44
   13   14   15   16   17   18   19   20   21   22   23