Page 10 - demo ksiazki
P. 10

– Możesz sobie popatrzeć na mojego – powiedziała kobieta,
            jakby to było coś najnormalniejszego na świecie, wyjęła swój te-
            lefon z kieszeni spodni i podała mi go. – Android, najnowsza
            wersja. Właśnie ściągnęłam sobie kilka nowych aplikacji. Nieste-
            ty, tutaj nie wszędzie jest zasięg.
             Nic z tego nie rozumiałem. Ale to nic. Nieśmiało dotykałem
            palcem gładkiej powierzchni – nie z kamienia, lecz ze szkła –
            i wtedy kolorowe obrazki zaczynały się poruszać i zmieniać. Faj-
            nie to wyglądało. Ale gdy zamierzałem właśnie zadać jedno z ty-
            siąca pytań, które nagromadziły mi się w głowie, starsza kobieta
            stwierdziła:
             – Lepiej już sobie idź.
             Gdy  się  obejrzałem,  zobaczyłem,  że  strażnicy  nadrobili  już
            straty. Teraz było ich pięciu, co mnie trochę zaniepokoiło.
             – Dziękuję – powiedziałem, oddałem jej prostokącik i zacząłem
            zwiewać tak szybko, jak to w tych beznadziejnych butach było
            tylko możliwe. W dodatku jeden spadł mi teraz z nogi, tak jakby
            nie miał ochoty pakować się ze mną w ten grząski teren.
             – Na sowie wypluwki! – syknąłem, podniosłem but, zdjąłem też
            drugi i pobiegłem dalej na bosaka, trzymając skórzane osłonki
            w rękach.
             Ludzie są mili, tylko ja popełniłem parę głupstw!
             Na pewno tam jeszcze kiedyś wrócę.
             Nikomu nie udało się mnie złapać. Okrężną drogą, przez po-
            tok, w którym mogłem się porządnie umyć, wróciłem wreszcie do
            domu. Czekała tam na mnie porcja świeżego wapiti. Na szczęście
            nikt nie zadawał podejrzliwych pytań.


             Od tamtej pory wiem, jak nazywają się te prostokątne przed-
            mioty. W międzyczasie sam zostałem właścicielem smartfona,


                                         15
   5   6   7   8   9   10   11   12   13   14   15