Page 7 - demo ksiazki
P. 7
Matka zawahała się. Prawdopodobnie uważała, że Flora nie
jest jeszcze wystarczająco zdrowa, żeby wychodzić na dwór. Ale
gdy Miri wykrzyknęła: „O, świetnie!”, zgodziła się. W żadnym
wypadku nie chciała im popsuć dobrego nastroju.
– Tylko weź ze sobą kurtkę – poprosiła córkę. Flora włożyła
skwapliwie swoją żółtą polarową bluzę. Oczywiście, było na nią
o wiele za ciepło, ale nie chciała teraz dyskutować z matką na
ten temat w obecności Miri.
Na parterze spotkały jakiegoś mężczyznę z czarno-białym
spanielem. Pies miał wokół szyi duży plastikowy kołnierz i cią-
gle otrzepywał się, żeby pozbyć się tego uciążliwego dodatku.
– Czy możemy na chwilę zajrzeć do twojego taty? – zapytała
Miri. – Jeszcze nigdy nie byłam u weterynarza.
– No jasne – odpowiedziała Flora. – Ale tam właściwie nie
ma wiele do oglądania.
Gdy weszły do lecznicy, zobaczyły panią Traszyńską, która
stała przed szafą z aktami pacjentów. Była odwrócona do dziew-
czynek plecami i właśnie wyciągała spomiędzy segregatorów ja-
kieś żółte pudełko. Szybkim ruchem schowała je do kieszeni
fartucha. Potem odwróciła się, zobaczyła dziewczęta i zamarła.
– Co wy tu robicie? – spytała opryskliwie, patrząc na nie
błyszczącymi z gniewu oczami.
Flora wzdrygnęła się.
12