Page 11 - demo ksiazki
P. 11
sobą. Prym w rozmowie trzyma naturalnie pan Salford i na każdym
przystanku chwyta swego towarzysza za guzik surduta, jakby się lę-
kał, żeby mu się potulny staruszek nie wymknął.
Nieopodal wyjścia napotykamy jeszcze dwie rzeczy godne uwagi.
Pierwszą jest Cmentarz Psów, ale tu się nie zatrzymamy, bo przecież
nasz Portos jeszcze żyje. Jeszcze bliżej bramy rośnie krzaczek z gniaz-
deczkiem sikorki. Smutne wspomnienie wiąże się z tym gniazdecz-
kiem. Szukaliśmy w krzakach piłki Dania i raptem zamiast piłki od-
kryliśmy cudne, maluchne gniazdeczko, a w nim cztery jajeczka,
ozdobione kolorowymi kreseczkami, zupełnie podobnymi do gry-
zmołów, wypisywanych przez Dania na jego zeszytach. Zapewne ma-
ma-sikorka pisała na tych jajeczkach liściki do pisklątek, zamknię-
tych wewnątrz skorupek. Co dzień odwiedzaliśmy małe gniazdko,
ale zaglądaliśmy do niego tylko wówczas, kiedy żadnego z psotnych
chłopaków nie było w pobliżu.
Co dzień sypaliśmy dokoła krzaczka okruszki, a ptaszyna podno-
siła główeczkę na nasz widok i tak się z nami oswoiła, że trzepota-
ła skrzydełkami na powitanie. Ale kiedy przybyliśmy jednego razu,
w gniazdku brakowało dwóch jajeczek. Nazajutrz nie było już ani
jednego. A biedna ptaszyna biła skrzydełkami ponad krzaczkiem
i patrzyła na nas tak żałosnym wzrokiem, jakby myślała, że to my
zdradziliśmy jej zaufanie. To było wprost okropne i Danio tłuma-
czył jej, jak tylko mógł, że żaden z nas nie byłby w stanie wyrządzić
jej takiej krzywdy. Ale boję się, czy ptaszyna go zrozumiała, bo kilka
lat już minęło, od czasu jak Danio używał ptasiego języka. Gdy dnia
tego opuszczaliśmy Park Leśny, obaj mieliśmy łzy w oczach.
14