Page 7 - demo ksiazki
P. 7
– Ojej! Jak one są blisko! – Mia wpatrywała się w niebo na wpół
przestraszona, na wpół zachwycona.
W końcu się przemogłem.
– Na razie! – powiedziałem do Mii i ruszyłem przed siebie.
– Carag, nie! – jej krzyk prawie rozsadził mi mózg.
Tak swobodnie, jak tylko potrafiłem, poszedłem w kierunku
rozbawionych ludzi i z odległości kilku metrów – dla pumy była
to odległość równa paru wysokościom człowieka – obserwowa-
łem, co robią. Wreszcie mogłem zobaczyć, jak powstają koloro-
we gwiazdy. Ludzie podpalają zgrubienia patyków, wtedy patyki
wyskakują ze świstem do nieba, a tam rozpadają się z hukiem,
tworząc deszcz kolorowych świateł.
– Hej, chłopcze! Nie jest ci zimno? Pewnie zostawiłeś kurtkę
w środku?
Wzdrygnąłem się, bo zdałem sobie sprawę, że chodzi o mnie.
Jakiś mężczyzna uważnie mi się przyglądał.
No tak, już wiedzą, że nie jestem swój. Poczułem, że się spinam.
– Nie, nie, nie jest mi zimno – skłamałem i dalej patrzyłem
w niebo, jak inni. „Tylko nie zwracać na siebie uwagi. Nie mogą
się zorientować, że nie jestem człowiekiem! W przeciwnym razie
powyciągają strzelby i pistolety”.
– A, to dobrze – odpowiedział mężczyzna miłym tonem. –
Szczęśliwego Nowego Roku!
– Tato, daj mi rakietę. Teraz moja kolej! – Szczelnie opatulone
dziecko, stojące obok mężczyzny, zaczęło kaprysić i podskakiwać
jak szerokostopy zając amerykański. Dostało jedną rakietę i…
dało jej nieźle popalić.
Rakiety podczas startu parskały, jakby chciały mi nawymyślać,
używając pumiego języka. A mimo to ja też miałem ochotę odpa-
11