Page 6 - demo ksiazki
P. 6
– Jak to się właściwie nazywa? – spytała Mia. Skradała się po-
chylona nisko nad ziemią i machała nerwowo końcówką ogona.
Nareszcie mogłem się pochwalić swoją wiedzą.
– Ta okolica to Jackson Hole. Tak nazywa się dolina. A na miasto
ludzie mówią Jackson.
Nasze uszy wychwyciły warkot jakiegoś samochodu, więc na-
tychmiast schowaliśmy się za garażem, żeby nie znaleźć się w za-
sięgu reflektorów. Jak dotąd nie zauważyliśmy nigdzie żadnego
człowieka, ale już po kilku minutach rozległ się dźwięk otwiera-
nych i zamykanych drzwi, a na zewnątrz pojawił się tłum rozba-
wionych ludzi i zrobiło się gwarno. Tak naprawdę trudno było
ich dojrzeć zza materiału, którym poowijali swoje tułowia, mieli
go też na rękach, głowach i szyjach. Spojrzałem na siebie i wtedy
zrozumiałem, dlaczego ja marzłem, a oni prawdopodobnie nie.
Wyszliśmy zza garażu i ostrożnie podeszliśmy nieco bliżej – ja,
chłopak, oraz Mia, samica lwa górskiego.
– Trzymają w rękach jakieś przezroczyste przedmioty. Co to jest? –
szepnęła przestraszona Mia.
– Mówią na to „kieliszki”. – Byłem niemal ekspertem. W końcu
chodziłem do miasta o wiele częściej niż ona. Oczywiście pota-
jemnie.
Ale ludzie mieli ze sobą coś jeszcze: jakieś paczuszki i długie
patyki ze zgrubieniem na końcu. Czy to była ta cała tajemnica
kolorowych gwiazd? Nie miałem odwagi podejść jeszcze bliżej.
Bo co będzie, jeśli zauważą, że nie jestem jednym z nich?
Ludzie zaczęli się obejmować, stukać kieliszkami i uśmiechać
do siebie. Jak bogowie zadowoleni ze swojego dzieła. Nad mia-
stem rozbłysły pierwsze kolorowe gwiazdy, lśniąc i mieniąc się
wszystkimi kolorami tęczy.
10