Page 6 - demo ksiazki
P. 6
pane białymi kwiatami wiśnie rosnące w sadzie, a także szpaler zie-
lonych i smukłych brzóz, lekko kołyszących się na wietrze i pochylo-
nych nad strumieniem. Po murze pięło się wokół okna dzikie wino.
Tutaj siadywała Maryla Cuthbert, jeśli chciała chwilę odpocząć. Nie-
ufnie spoglądała na słońce, które wydawało się jej zbyt wesołe i pro-
mienne, jak na poważne sprawy tego świata. W tej właśnie chwili
pani Małgorzata zastała swą sąsiadkę zajętą robótką. Stół był nakry-
ty do wieczerzy.
Zaledwie pani Linde uchyliła drzwi, a już zdążyła przyjrzeć się
wszystkiemu, co stało na stole. Znajdowały się tu trzy nakrycia;
prawdopodobnie więc Maryla czekała na gościa, który miał przybyć
z Mateuszem. Lecz talerze były przeznaczone do codziennego użyt-
ku, a w salaterce znajdowała się tylko marmolada z jabłek, do której
podano jeden rodzaj pieczywa. Od razu było wiadomo, że oczekiwa-
ny gość nie jest nikim ważnym. W takim razie, co miały znaczyć bia-
ły kołnierzyk Mateusza i powóz z kasztanką? Pani Małgorzata zaczy-
nała już gubić się w tej zagadkowej sprawie, jaką odkryła na, do tej
pory, spokojnym i zwyczajnym Zielonym Wzgórzu.
– Dobry wieczór, Marylo! – rzekła od progu.
– Dobry wieczór, Małgorzato! – odparła żywo sąsiadka. – Śliczny
wieczór, prawda? Siadaj, proszę! Co u was słychać?
Między panną Cuthbert a panią Linde istniało zawsze coś na
kształt przyjaźni na przekór, co wynikało z dzielącej je różnicy cha-
rakterów.
Maryla była wysoką, szczupłą kobietą, o nieco kanciastej budo-
wie. Swoje ciemne włosy, gdzieniegdzie przetykane siwizną, zwijała
w gruby kok, przeszywając je dwiema metalowymi szpilkami. Czyni-
ła wrażenie osoby bardzo wymagającej, o dość ciasnych horyzontach
myślowych, jednak kąciki jej ust zdradzały swym rysunkiem skrywa-
ne poczucie humoru.
9