Page 4 - demo ksiazki
P. 4
A tymczasem, proszę! O godzinie wpół do czwartej po południu,
i to w dzień powszedni, kiedy wszyscy pracują, Cuthbert jedzie wol-
nym truchtem drogą prowadzącą przez dolinę na wzgórze. Na doda-
tek, ma na sobie odświętne ubranie z białym kołnierzykiem, z cze-
go należy wnioskować, że wyjeżdża z Avonlea. Jakby tego było mało,
zaprzągł do powozu kasztankę, co oznaczało, że jedzie dość daleko.
Gdzież się więc wybierał i po co?
Gdyby chodziło o jakiegokolwiek innego mieszkańca Avonlea,
pani Małgorzata bez wahania odpowiedziałaby na oba pytania. Ale
Mateusz tak rzadko wyjeżdżał z domu, że musiał to być jakiś nagły
i niespodziewany wypadek. Z natury był on bowiem tak nieśmia-
ły, że opuszczenie domu lub przebywanie w towarzystwie obcych,
z którymi musiałby rozmawiać, uważał za wielką przykrość. Cuth-
bert w białym kołnierzyku, jadący powozem – to niespotykane!
Mimo że pani Małgorzata długo o tym myślała, nie doszła do żad-
nego wniosku. I to zupełnie popsuło jej humor!
– Nie ma sensu dłużej się zastanawiać – postanowiła wreszcie owa
szacowna dama. – Po herbacie przejdę się na Zielone Wzgórze i za-
pytam Marylę, dokąd pojechał Mateusz i w jakiej sprawie. Przecież
o tej porze roku nigdy nie jeździ do miasta, a już na pewno nie z wi-
zytą, i to w dzień powszedni. Gdyby zabrakło mu nasion rzepy, nie
ubierałby się odświętnie i nie brałby powozu. Nie udawałby się rów-
nież po doktora, bo jechał zbyt wolno. Musiało więc od wczorajsze-
go wieczoru wydarzyć się coś nieoczekiwanego! Nie mogę tego po-
jąć! Nie zaznam chwili spokoju, dopóki się nie dowiem, dlaczego
Mateusz Cuthbert wyjechał dziś z Avonlea.
Zaraz po herbacie ruszyła w drogę do Zielonego Wzgórza. Nie
miała zresztą daleko, gdyż ogromny, otoczony sadem dom Cuthber-
tów, oddalony był zaledwie o ćwierć mili od dworku Linde’ów. Na-
leżało jednak przejść jeszcze kawałek boczną dróżką łączącą obie po-
siadłości. Ojciec Mateusza był równie milczący i nieśmiały, jak jego
7