Page 25 - demo ksiazki
P. 25
– Nie jestem… – zaczęła zakłopotana, w tej samej chwili jed-
nak stanęli na płaskowyżu, z którego widać było całą okolicę.
Przed nimi rozpościerała się równina, na której aż po horyzont
lśniła błękitno-srebrna tafla jeziora. Na brzegu znajdowało się
miasto, jakiego Kari nigdy wcześniej nie widziała: niskie bu-
dynki z czarnego kamienia, z dachami częściowo porośniętymi
trawą. Wąskie uliczki, coś w rodzaju zamku, prawdopodobnie
również zbudowanego z lawy. I wszystko spowite oparami
mgły, która najwyraźniej dobywała się z miasta, przypuszczal-
nie była to para z gorących źródeł.
Ani jednego samochodu. Żadnych linii energetycznych,
masztów telefonii komórkowej.
Zamiast tego tuzin potężnych, czarnoniebieskich łuków,
rozciągających się jak kopuła nad wewnętrzną częścią miasta,
które wydawały się poruszać powolnymi falami niczym w bez-
głośnym tańcu. Pomiędzy nimi migotało i drgało słabe fiole-
towe światło.
– Dziwne, łuki burzowe się przebudziły – odezwała się Sva-
la. – A przecież nie ma burzy śnieżnej. Może mój ojciec spraw-
dza tylko magiczne elementy sterowania.
Daro zmrużył oczy i rozejrzał się.
– Przypuszczalnie tak. Na atak też nie wygląda, jeszcze za
wczesna pora roku na te przeklęte lodowe smoki.
Do Kari właśnie dotarło, w jak głębokich tarapatach się zna-
lazła.
28