Page 7 - tmp
P. 7

nic bardziej upragnionego, nic droższego nad jaki spokojny kąt, w którym by
     mógł odpocząć i czekać cicho kresu. Może właśnie dlatego, że szczególne jakieś
     dziwactwo losu rzucało nim po wszystkich morzach i krajach, tak że prawie nie
     mógł tchu złapać, wyobrażał sobie, że największym ludzkim szczęściem jest
     – tylko nie tułać się. Co prawda, to i należało mu się takie skromne szczęście, ale
     tak już był zwyczajny zawodów, że myślał o tym, jak w ogóle ludzie marzą o czymś
     niedoścignionym. Spodziewać się nie śmiał. Tymczasem niespodzianie w ciągu
                dwunastu godzin dostał posadę, jakby wybraną dla siebie ze wszyst-
                kich na świecie. Nic też dziwnego, że gdy wieczorem zapalił swoją
                latarnię, był jakby odurzony, że pytał sam siebie, czy to prawda,
         Skawiński:
     Otrzymanie po-  i nie śmiał odpowiedzieć: tak. A tymczasem rzeczywistość przema-
      sady latarnika.  wiała do niego nieprzepartymi dowodami; więc godziny jedna za
                drugą spływały mu na balkonie. Patrzył, nasycał się, przekonywał.
     Mogłoby się zdawać, że pierwszy raz w życiu widział morze, bo północ wybiła
     już na aspinwalskich zegarach, a on jeszcze nie opuszczał swojej powietrznej wy-
     żyny – i patrzył. W dole pod jego stopami grało morze. Soczewka latarni rzuca-
     ła w ciemność olbrzymi ostrokrąg światła, poza którym oko starca ginęło w dali
     czarnej zupełnie, tajemniczej i strasznej. Ale dal owa zdawała się biegnąć ku świa-
     tłu. Długie wiorstowe  fale wytaczały się z ciemności i rycząc szły aż do stóp wy-
                        20
     sepki, a wówczas widać było spienione ich grzbiety, połyskujące różowo w świe-
     tle latarni. Przypływ wzmagał się coraz bardziej i zalewał piaszczyste ławice. Ta-
     jemnicza mowa oceanu dochodziła z pełni coraz potężniej i głośniej, podobna
     czasem do huku armat, to do szumu olbrzymich lasów, to do dalekiego, zmąco-
     nego gwaru głosów ludzkich. Chwilami cichło. Potem o uszy starca odbijało się
     kilka wielkich westchnień, potem jakieś łkania – i znów groźne wybuchy. Wresz-
     cie wiatr zwiał mgłę, ale napędził czarnych, poszarpanych chmur, które przysła-
     niały księżyc. Z zachodu poczynało dąć coraz mocniej. Bałwany skakały z wście-
     kłością na urwisko latarni, oblizując już pianą i podmurowanie. W dali pomru-
                kiwała burza. Na ciemnej, wzburzonej przestrzeni zabłysło kilka
                zielonych latarek, pouwieszanych do masztów okrętowych. Zielo-
                ne owe punkciki to wznosiły się wysoko, to zapadały w dół, to
     Opis przyrody:  chwiały się na prawo i na lewo. Skawiński zeszedł do swej izby. Bu-
      Burza i sztorm.
                rza poczęła wyć. Tam, na dworze, ludzie na owych okrętach wal-
     czyli z nocą, z ciemnością, z falą; w izbie zaś spokojnie było i cicho. Nawet od-
     głosy burzy słabo przedzierały się przez grube mury i tylko miarowe tik-tak ! ze-
     gara kołysało utrudzonego starca jakby do snu.


     20  wiorsta – dawna rosyjska jednostka długości
                                        8                                                                               9
   2   3   4   5   6   7   8   9   10   11   12