Page 9 - tmp
P. 9
ku. Z rana lekki wschodni powiew przynosił zmieszany gwar życia ludzkiego, nad
którym górował świst parowców. W południe nadchodziła godzina sjesty . Ruch
22
w porcie ustawał; mewy kryły się w szczerby skał, fale słabły i stawały się jakieś le-
niwe, a wówczas na lądzie, na morzu i na latarni nastawała chwila niezmąconej ni-
czym ciszy. Żółte piaski, z których odpłynęły fale, lśniły na kształt złotych plam na
obszarach wodnych; słup wieżowy odrzynał się twardo w błękicie. Potoki promie-
ni słonecznych lały się z nieba na wodę, na piaski i na urwiska. Wówczas i starca
ogarniała jakaś niemoc, pełna słodyczy. Czuł, że ten odpoczynek, którego używa,
jest wyborny, a gdy pomyślał, że będzie trwały, to mu już niczego nie brakło. Ska-
wiński rozmarzał się własnym szczęściem, ale że człowiek łatwo oswa-
ja się z lepszym losem, stopniowo nabierał wiary i ufności, myślał bo-
wiem, że jeśli ludzie budują domy dla inwalidów, to dlaczegóżby Bóg
kawiński:
Poczucie nie miał wreszcie przygarnąć swego inwalidy ? Czas upływał i utrwa-
szczęścia, lał go w tym przekonaniu. Stary zżył się z wieżą, z latarnią, z urwi-
radość z bycia
latarnikiem. skiem, z ławicami piasku i samotnością. Poznał się także i z mewa-
mi, które niosły się w załamach skalnych, a wieczorem odprawiały
wiece na dachu latarni. Skawiński rzucał im zwykle resztki swego jadła, tak zaś przy-
swoiły się wkrótce, że gdy to czynił potem, to otaczała go prawdziwa burza białych
skrzydeł, stary zaś chodził między ptastwem jak pastuch między owcami. W czasie
odpływu wyprawiał się na niskie piaszczyste ławice, na których zbierał smaczne śli-
maki i piękne perłowe konchy żeglarków , które odpływająca fala osadzała na
23
24
piasku. W nocy przy świetle księżyca i latarni chodził na ryby, którymi roiły się za-
łamy skalne. W końcu pokochał swoją skałę i swoją bezdrzewną wysepkę, poro-
śniętą tylko drobnymi, tłustymi roślinkami, sączącymi lepką żywicę. Ubóstwo wy-
sepki wynagradzały mu zresztą dalsze widoki. W południowych godzinach, gdy at-
mosfera stawała się bardzo przezroczystą, widać było całe międzymorze, aż do Pa-
cyfiku, pokryte najbujniejszą roślinnością. Skawińskiemu wydawało się wówczas,
że widzi jeden olbrzymi ogród. Pęki kokosów i olbrzymich muz układały się jak-
25
by w przepyszne czubiaste bukiety, tuż zaraz za domami Aspinwallu. Dalej, mię-
dzy Aspinwall a Panamą, widać było ogromny las, nad którym co rano i pod noc
zwieszał się czerwonawy opar wyziewów – las prawdziwie podzwrotnikowy, zala-
ny u spodu stojącą wodą, oplątany lianami, szumiący jedną falą olbrzymich stor-
czyków, palm, drzew mlecznych, żelaznych i gumowych.
22 sjesta – pora poobiedniego odpoczynku
23 koncha – muszla
24 żeglarek – głowonóg morski
25 pęki (...) muz – pęki bananów
10 11