Page 8 - tmp
P. 8

II
          Zaczęły płynąć godziny, dnie i tygodnie… Majtkowie twierdzą, że
          czasem, gdy morze bardzo jest rozhukane, woła coś na nich wśród
          nocy i ciemności po nazwisku. Jeżeli nieskończoność morska może   Skawiński:
          tak wołać, to być może, że gdy się człowiek zestarzeje, woła także na  Życie na wieży
          niego i inna nieskończoność, jeszcze ciemniejsza i bardziej tajemni-  – monotonia,
                                                                  obowiązki.
          cza, a im jest bardziej zmęczony życiem, tym milsze są mu te nawo-
          ływania. Ale, by ich słuchać, trzeba ciszy. Prócz tego starość lubi się odosabniać,
          jakby w przeczuciu grobu. Latarnia była już dla Skawińskiego takim półgrobem.
          Nic jednostajniejszego, jak podobne życie na wieży. Młodzi ludzie, jeśli się na nie
          godzą, to po pewnym czasie opuszczają służbę. Latarnik też bywa zazwyczaj człe-
          kiem niemłodym, posępnym i zamkniętym w sobie. Gdy wypadkiem porzuci swo-
          ją latarnię i dostanie się między ludzi, chodzi wśród nich jak człowiek zbudzony
          z głębokiego snu. Na wieży brak wszelkich drobnych wrażeń, które w zwykłym ży-
          ciu uczą stosować wszystko do siebie. Wszystko, z czym styka się latarnik, jest ol-
          brzymie i pozbawione zwartych, określonych kształtów. Niebo – to jeden ogół,
          woda – to drugi, a wśród tych nieskończoności samotna dusza ludzka ! Jest to ży-
          cie, w którym myśl jest raczej ciągłym zadumaniem się, a z tego zadumania nie bu-
          dzi latarnika nic, nawet jego zajęcia. Dzień do dnia staje się podobny, jak dwa pa-
          ciorki w różańcu, i chyba zmiany pogody stanowią jedyną rozmaitość. Skawiński
          jednak czuł się tak szczęśliwym, jak nigdy w życiu nie był. Wstawał świtaniem, brał
          posiłek, czyścił soczewki latarni, a potem, siadłszy na balkonie, wpatrywał się w dal
          morską i oczy jego nie mogły się nigdy nasycić obrazami, które przed sobą widział.
          Zwykle na olbrzymim turkusowym tle widać było stada wydętych żagli, świecą-
          cych w promieniach słońca tak mocno, że aż oczy mrużyły się pod nadmiarem bla-
          sku; czasem statki, korzystając z wiatrów, które pasatami  zowią, szły wyciągnię-
                                                         21
          tym szeregiem jedne za drugimi, podobne do łańcucha mew lub albatrosów. Czer-
          wone beczki wskazujące drogę kołysały się na fali lekkim, łagodnym ruchem; mię-
          dzy żaglami pojawiał się co dnia w południe olbrzymi szarawy pióropusz dymu. To
          parowiec z New Yorku wiózł podróżnych i towary do Aspinwall, ciągnąc za sobą
          długi, spieniony szlak piany. Z drugiej strony balkonu widział Skawiński, jak na
          dłoni, Aspinwall i jego ruchliwy port, a w nim las masztów, łodzie
          i łódki; nieco zaś dalej białe domy i wieżyczki miasta. Z wysokości
          latarni domki były podobne do gniazd mew, łodzie do żuków, a lu-  Opis wyspy.
          dzie poruszali się jak małe punkciki, na białym kamiennym bulwar-


          21  pasat – stały wiatr morski w strefie międzyzwrotnikowej wiejący od wyżów zwrotnikowych
             ku niżowi równikowemu
 8                                      9
   3   4   5   6   7   8   9   10   11   12   13