Page 5 - demo ksiazki
P. 5

Ale rozmowa na ten temat sprawiała mu mniej więcej taką przy-
            jemność, jak tarzanie się po jeżozwierzu.
              Instynktownie zmieniliśmy kierunek, żeby wiatr niósł nasz
            zapach gdzie indziej… ale niestety, pomyśleliśmy o tym za
            późno. Konie już nas zauważyły; usłyszałem, jak kilka z nich
            zaczęło trwożliwie płoszyć się i parskać. Miejmy nadzieję, że
            obędzie się bez kłopotów! Przeszył mnie lekki dreszcz. Nie
            tylko węże budziły we mnie strach, ludzie też, z tym że ludzie
            przynajmniej nie gryzą.
              Zacząłem wyciągać z ciekawości szyję – chciałem popatrzeć na
            ludzi i ich konie, ale ojciec spojrzał na mnie karcąco.
              − Shanti, spokojnie − usłyszałem głos jednego z jeźdźców. By-
            ła to młoda kobieta. Siedziała wyprostowana w siodle i mocno
            trzymała w rękach skórzane paski, które prowadziły do końskiego
            pyska. Prawdopodobnie chciała w ten sposób utrzymać w ryzach
            swoją tańczącą i wywracającą nerwowo oczami klacz.
              − Ben, co się dzieje? Czyżby w okolicy były wilki? − zawołał
            ktoś inny. Jego koń miał sierść w kolorze pięciodniowego śniegu.
              − Możliwe. Albo lew górski. A może nawet grizzly. − Brodaty
            mężczyzna siedzący na kasztanowym koniu zaczął się rozglądać,
            ale byłem pewien, że nas nie zauważy. Całe szczęście, bo w ręku
            trzymał wygięty drewniany pręt, czyli łuk, jak kiedyś objaśnił mi
            tata, a na plecach miał pojemnik ze strzałami. Pewnie potrzebo-
            wał ich do polowania. To zrozumiałe, bo przecież tymi śmiesznie
            małymi ludzkimi ząbkami trudno zagryźć jakiekolwiek zwierzę.
              − No chodźże, zachowujesz się, jakby ci łapy przymarzły do zie-
            mi − oburzył się ojciec.
              − Już idę − odpowiedziałem i odwróciłem się grzecznie w jego
            stronę. Nie wypadało protestować, gdy tak mną komenderował,
            bo przecież przed chwilą uratował mi życie.


                                         10
   1   2   3   4   5   6   7   8   9   10