Page 6 - demo ksiazki
P. 6

schronię się w oranżerii, a przed naszymi dziećmi położę po
            jednym  batoniku  musli.  Kiedy  wyjdą,  obudzę  cię  i  przynaj-
            mniej tobie i mnie uda się zacząć dzień bez szwanku.
               – To przecież jest agresja pasywna – stwierdził Maks i odgar-
            nął sobie z czoła lok usztywniony żelem na beton.
               Tata popatrzył na niego spokojnie.
               – Możliwe. Ale to jest właśnie nowy rozkład jazdy naszych
            poranków. Kiedy któreś z was się wyprowadzi, zobaczymy, co
            dalej.
               – Moim zdaniem to dobry pomysł – odparłam, po czym wsta-
            łam i wygrzebałam moją kurtkę dżinsową z garderoby. Tak ekstre-
            malny rozwój sytuacji w czasie śniadania to dla mojej matki było
            za wiele. Ponieważ nie wiedziała, co powiedzieć, kompletnie nie-
            potrzebnie wytarła zupełnie czysty blat obok zmywarki. Doszła do
            siebie dopiero wtedy, kiedy byłam prawie przy drzwiach.
               – Elli, Jule zabiera Maksa! Możesz przecież jechać z nimi!
               – Ale mogę też sama amputować sobie nogę – tymi słowami
            zagłuszyłam głośne „O, nieee!” mojego brata, po czym zwróci-
            łam się do niego:
               – Ach, prawda, pozdrów Jule ode mnie. Ona też mogłaby coś
            zrobić ze swoją wagą.
               Zemsta nie oszczędza niewinnych.


            W Bad Waidach jest tylko dwoje gimnazjalistów, którzy muszą
            jechać autobusem o godzinie 6.50, dlatego zagadka dymiącego
            żywopłotu ciągnącego się z tyłu za przystankiem została szybko
            rozwiązana. Zwłaszcza że dobiegające stamtąd odgłosy brzmiały
            podejrzanie podobnie do kaszlu mojej jedynej i zarazem najlep-
            szej przyjaciółki.





                                                                     9
   1   2   3   4   5   6   7   8   9   10   11