Page 6 - tmp
P. 6

w gabinecie, siedział podczas wizyty w kamizelce i jadł spokojnie szynkę krając
          ją scyzorykiem. Doktor poczuł w sobie napływ ducha demokratyzmu, powie‑
          dział półhrabi coś cierpkiego i nie składał więcej wizyt w okolicy.
            Pozostał tedy do wymiany myśli ksiądz proboszcz i sędzia. Obcować jednak
          zbyt często z plebanem – markotnie jest nieco; sędzia zaś był człowiekiem mó‑
          wiącym rzeczy, których zupełnie nie można było pojąć – pozostała tedy właści‑
          wie samotność. Aby uniknąć złych następstw absolutnego przebywania z samym
          sobą, usiłował zbliżyć się do przyrody, odzyskać spokój, harmonię wewnętrzną
          ducha, poczucie siły i odwagi, wynalazłszy te żelazne ogniwa, jakie człowieka ze‑
          spalają z przyrodą. Żadnych jednak ogniw żelaznych nie odnalazł, pomimo że
          błąkał się po polach, docierał nawet do poręb w lesie i zagrzązł pewnego razu
          w bagnie na pastwisku.
            Płaski krajobraz otaczało zewsząd sinawe pasmo lasu. Bliżej, na
          wydmuchach szarego piasku, rosły samotne chojaki, a naokół cią‑
          gnęły się nie wiedzieć do kogo należące zagony. Pastwiska porosłe   Opis pustkowia,
                                                                  lasu i drogi –
          „kozicą” i żółtawymi trawami, umierającymi przedwcześnie, jakby   wpływy impre‑
                                                                  sjonizmu: stan
          do rozwoju gałeczek zieleni w ich pędach zabrakło światła – sta‑ natury, przyroda
          nowiły jedyne upiększenie Obrzydłówka. Zdawało się, że słońce   odzwierciedlają
                                                                  emocje i nastro‑
          oświetla to pustkowie po to jedynie, aby okazać jego bezpłodność,  je człowieka.
          nagość i posępność…
            Brzegiem drogi, okrytej brudnym piaskiem, porytej wybojami i wygrodzo‑
          nej ruinami płotu, wlókł się codziennie biedny doktor z parasolem… Droga ta
          nie prowadziła, zdawało się, do żadnych osad ludzkich, rozszczepiała się bowiem
          wśród pastwiska na kilkanaście ścieżek i ginęła między kretowiskami. Zjawia‑
          ła się znowu dopiero na szczycie wydmy piaszczystej w postaci dwu trójkątnych
          wyżłobień w piasku i szła w las karłowatych sosenek.
            Jakaś niecierpliwa złość ogarniała doktora, gdy patrzył na ten krajobraz, i po‑
          żerała mu spokój nieokreślona obawa…
            Lata upływały. Zarządzono z inicjatywy księdza plebana zgodę między apteka‑
          rzem a doktorem, gdy skonstatowano dodatnie zjawisko „ochłonię‑
          cia” tego ostatniego. Antagoniści  zaczęli odtąd wspólnie orać w win‑
                                     10
          cie, choć doktor z obrzydzeniem zawsze patrzył na farmaceutę. Stop‑ Paweł
          niowo i obrzydzenie nieco się zmniejszyło. Zaczął chodzić z wizytą   Obarecki:
                                                                  Pogodzenie
          do aptekarza i emablować jego żonę. Pewnego razu przeraził się na‑ z elitą, lekcewa‑
                                                                  żenie pozytywi‑
          wet wynikiem analizy własnego serca, która okazała, że zdolnym jest  stycznych haseł.

          10  antagonista – ten, kto występuje przeciw komuś, zwalcza kogoś, zwłaszcza z racji odmien‑
            nych poglądów

 6                                      7
   1   2   3   4   5   6   7   8   9   10   11