Page 8 - tmp
P. 8
zbliżenia się, zaprzyjaźnienia na mocy jedności poglądów… Prze‑ \
czuwał, że odwiedzi go kiedykolwiek, będzie, z daleka zachodząc,
wskazywał umiejętnie na brak kapitału, źródło „stagnacji”, a zni‑ Paweł
żywszy loty do spraw obrzydłowskich wykaże, ile by oni dwaj, trzy‑ Obarecki:
Świadomość
mając się za ręce, korzyści społeczeństwu przynieśli: jeden pisaniem klęski młodzień‑
czych ideałów;
recept na łokcie, drugi eksploatowaniem sytuacji… Kto wie – może smutek, gorycz,
zaproponuje szczerze i otwarcie, „nóżki kładąc na stół”, założenie bezsilność.
czysto wekslowej spółki, której celem będzie wspólne maszerowanie w tonie gno‑
jówki. Przeczuwał także doktor, że nie będzie miał siły do zakończenia propo‑
zycji aptekarzowych nakręceniem mu z lekka kości policzkowej, ponieważ nie
wiedzieć w imię czego kość tę nakręcać… Przypuszczał nawet, że spółka ta sta‑
nie – któż wie… Gorycz zalała mu serce. Co się stało, jakim sposobem aż dotąd
zaszedł, dlaczego nie wyrywa się z tego błota, czemu jest leniuchem, marzycielem,
refleksjonistą, psowaczem własnych myśli, karykaturą wstrętną samego siebie ?…
I zaczęło się, podczas wpatrywania się w okno, nadzwyczajnie szczegółowe,
pilne, badawcze, bezlitosne i subtelne oglądanie własnej bezsilności. Śnieg pa‑
dał wielkimi płatami, przesłaniając smutny krajobraz zimową mgłą i zmrokiem.
Chimeryczną a bezpłodną gonitwę myśli przerwały nagle wykrzykniki gospo‑
dyni usiłującej przekonać kogoś, że doktora w domu nie ma. Doktor jednak wy‑
szedł do kuchni, aby rozerwać pasmo męczących go myśli.
Ogromny chłop w żółtym kożuchu zmiótł „wściekłą czapą” pył spod jego nóg
w głębokim pokłonie, odgarnął pięścią włosy z czoła, wyprostował się i zamie‑
rzał rozpocząć orację.
– Czego ? – zapytał doktor.
– A to, wielmożny doktorze, sołtys mię tu przysłał…
– Po co ?
– A po wielmożnego doktora.
– Kto chory ?
– Nauczycielka ta u nas we wsi zachorzała, sparło ją cosi. Przyszedł sołtys…
jedźcie, pada, Ignacy, do Obrzydłówka po wielmożnego doktora. Może, pada…
– Pojadę. Konie dobre ?
– A konie ta, jak konie: śwarne gady.
Podobała się doktorowi myśl jazdy, zmęczenia się, choćby nawet niebezpie‑
czeństwa. Wdział z nagłym ożywieniem grube buty, kożuszek, furto, którym moż‑
na by było otulić wiatrak, pasem się opasał i wyszedł przed dom. „Gady” chłop‑
skie niewielkie były, ale okrągłe, wypasione – wasąg olbrzymi na saniach, sło‑
12
12 wasąg – nadwozie wozu gospodarskiego
8 9