Page 3 - tmp
P. 3

pierosem w zębach, w tęsknym, dokuczliwym i bolesnym niemal oczekiwaniu na
     coś, co się stać musi, na kogoś, kto musi nadejść, mówić cokolwiek, choćby kozły
                przewracać, w natężonym wsłuchiwaniu się w szmery i szelesty zwia‑
                stujące przerwanie ciszy, która dławi i przygniata niejako do ziemi.
                Szczególniej dokuczała mu zazwyczaj jesień. W ciszy jesiennego po‑
              Czas akcji.
                południa, zalegającej Obrzydłówek od przedmieścia do przedmieścia,
     było coś bolesnego, coś, co poduszczało  do wołania o pomoc. Mózg, opleciony
                                       4
     niby miękkim przędziwem pajęczyny, wypracowywał myśli czasami niesłychanie
     pospolite, a niejednokrotnie – stanowczo do niczego niepodobne.
        Gwizdanie i dysertacje  z gospodynią, raz przyzwoitsze (o niesłychanej, np. wyż‑
                           5
     szości pieczonego prosięcia nadzianego kaszą tatarczaną, rozumie się: bez majeran‑
                ku, nad takimże prosięciem nadzianym innymi substancjami), kiedy
                indziej zaś ohydnie nieprzystojne – stanowiły jedyną rozrywkę. Wy‑
                toczy się, bywało, na połowę niebios chmura z potwornymi odnoga‑
       Nastrojowość
     (wpływy impre‑  mi w kształcie łap tytanicznych i bury jej kłąb zawiśnie bezwładnie,
     sjonizmu): przy‑  nie mogąc rozwiać się w przestwór i grożąc zawaleniem się na Obrzy‑
      roda, jej przed‑
     stawienie współ‑  dłówek i dalekie puste pola. Od chmury tej leci niesiona przez wiatr
       grają z nostal‑
        gicznym na‑  ukośnie mgła kropelek, które osiadają na szybach w postaci kryształ‑
     strojem doktora   ków, sprawiając w szumie wiatru szelest odrębny a przejmujący, jak‑
           Piotra.
                by obok, gdzieś za węgłem domu łkało dziecko dobywające resztki
     jęku. Daleko na miedzach stoją pozbawione liści, samotne gruszki polne, miotają
     się ich gałęzie, deszcz je siecze… Myśl zbierała z tego krajobrazu smutek, w którym
     było coś chronicznie kataralnego – i mglisto, niejasno, bezwiednie wyczuwaną trwo‑
     gę. Ten właśnie nastrój kataralno-melancholijny stał się nastrojem dominującym
     i rozciągał się na sezony letnie i wiosenne. Zagnieździł się w duszy doktora smutek
     zjadliwy a nie mający żadnej podstawy. Za nim nadciągnęło lenistwo nieopisane,
     lenistwo zabójcze, wytrącające z rąk ofiary nawet nowele Alexisa.
        „Metafizyka”, jakiej doktor Paweł doświadczał ostatnimi czasy, raz, czasami dwa
     razy do roku – to kilka godzin świadomego samobadania bystro, z szaloną gwałtow‑
     nością napływających wspomnień, niecierpliwego zbierania strzępów wiedzy, szamota‑
     nia się, graniczącego z wściekłością, szlachetnych porywów przywalonych liną bezczyn‑
     ności, rozmyślań, wybuchów goryczy, postanowień niezłomnych, ślubów, zamiarów…
     Wszystko to, rozumie się, nie prowadziło do żadnej zmiany na lepsze i przemijało, jako
     pewna miara czasu mniej lub więcej dotkliwego cierpienia. Z „metafizyki” można się
     było wyspać jak z bólu głowy, by wstać nazajutrz z umysłem odświeżonym, energicz‑


     4  poduszczać – namawiać do czegoś, zwłaszcza złego
     5  dysertacja – rozprawa naukowa pisana zwykle w celu otrzymania stopnia naukowego

                                        4                                                                               5
   1   2   3   4   5   6   7   8