Page 7 - demo ksiazki
P. 7
kie jego przymioty, a jak już mówiliśmy, słuchacze wyglądali na prze-
jętych szacunkiem niemałym dla opowiadającego i co chwila wybu-
chali śmiechem. Jeden półuśmiech, jak wiemy, wystarczał do rozbu-
dzenia zapalczywości młodego d’Artagnana, łatwo pojmujemy więc,
jakie sprawiła na nim wrażenie ta hałaśliwa wesołość.
Najpierw jednak d’Artagnan zapragnął zobaczyć, jak wygląda im-
pertynent, który pozwala sobie żarty z niego stroić. Utkwił w nie-
znajomym dumne spojrzenie i zauważył, iż był to mężczyzna od
czterdziestu do czterdziestu pięciu lat, o oczach czarnych i przeni-
kliwych, cerze bladej, z nosem mocno wydatnym i czarnymi, pięk-
nie ułożonymi wąsami; miał on na sobie kaftan i spodnie fiołkowe
z plecionkami tegoż koloru, bez żadnej ozdoby, prócz zwykłych na-
cięć na rękawach, przez które przeglądała koszula. Ubranie to, jak-
kolwiek nowe, zmięte było tak, jak gdyby długo spoczywało w wali-
zie podróżnej. D’Artagnan uczynił to spostrzeżenie szybko, ale dro-
biazgowo, jak gdyby przeczuwając, że osobistość owa ma w przyszło-
ści wywrzeć na jego życie wielki wpływ.
Gdy wpatrywał się tedy w szlachcica w ubraniu fiołkowym, ten
był zajęty najdokładniejszym i najbieglejszym wskazywaniem przy-
miotów bearneńskiego podjezdka, dwaj zaś słuchacze śmiali się ha-
łaśliwie, a dokoła ust opowiadającego, wbrew zwyczajowi, zaryso-
wał się widoczny, acz blady jeszcze uśmiech. Tym razem żadna już
nie zachodziła wątpliwość, d’Artagnan był istotnie znieważany. Prze-
świadczony o tym najzupełniej, beret na oczy nacisnął i, usiłując na-
śladować ruchy wielkopańskie, podpatrzone w Gaskonii u przejeż-
dżających dostojników, zbliżył się z ręką na rękojeści szpady, a dru-
gą wspartą na biodrze. Na nieszczęście, w miarę jak podchodził bli-
żej, gniew go zaślepiał coraz gwałtowniej i zamiast pełnej godności
przemowy, którą przygotował sobie dla rzucenia wyzwania, nie zna-
lazł na końcu języka nic, prócz obelgi grubiańskiej z towarzyszeniem
gestu wściekłości.
10