Page 9 - demo ksiazki
P. 9
I, wykręciwszy się na pięcie, zmierzał z powrotem ku bramie zajaz-
du, gdzie stał jego osiodłany koń.
Lecz czyż d’Artagnan mógł puścić płazem takie drwiny? Porwał za
szpadę i popędził za nieznajomym, krzycząc:
– Obróć no się, obróć, panie wesoły, bo mogę cię przypadkiem
uderzyć z tyłu.
– Ty chcesz mnie uderzyć! – odparł ten, naraz zwracając się do mło-
dzieńca szybko z miną zdziwioną, a zarazem wzgardliwą. – Zwariowałeś
widocznie, mój kochanku! – potem dodał do siebie półgłosem – Szko-
da wielka! Pyszny byłby nabytek dla Jego Królewskiej Mości, który ze
wszystkich stron szuka takich śmiałków do swoich muszkieterów.
Zaledwie domawiał tych słów, kiedy d’Artagnan tak gwałtownie na
niego natarł, że, gdyby nagle w tył nie uskoczył, prawdopodobnie żar-
towałby po raz ostatni w swym życiu. Wtedy nieznajomy zrozumiał, że
przechodzi to już granicę żartów, dobył więc szpady i, przesadnie kła-
niając się przeciwnikowi, stanął w pogotowiu. Lecz w tejże chwili owi
dwaj słuchacze, wspomagani przez gospodarza, wpadli na d’Artagna-
na, z całych sił łomocąc go kijami, pogrzebaczami i szczypcami kuchen-
nymi. Napad ten tak dalece zmienił postać rzeczy, że kiedy d’Artagnan
odwrócił się, aby stawić czoło temu gradowi pocisków, przeciwnik jego
z tą samą przesadą schował szpadę do pochwy, i z aktora walki, którym
o mało co nie został, stał się tylko widzem, i z roli tej wywiązując się ze
zwykłą sobie obojętnością, mruczał tylko przez zęby:
– Niech ich powietrze ogarnie, tych Gaskończyków! Wpakujcie
go na tego pomarańczowego konia i niechaj jedzie z Bogiem.
– Nie prędzej, aż cię zatłukę nikczemniku! – wrzeszczał d’Arta-
gnan, nie ustępując ani kroku napastnikom, nacierającym na niego
ze wszystkich stron.
– Zawsze ta gaskonada! – mruknął szlachcic. – O! na honor, Ga-
skończycy zawsze są niepoprawni. Kończcie już ten taniec, kiedy
chce koniecznie. On wam sam powie, jak będzie miał dosyć.
12