Page 6 - demo ksiazki
P. 6

dzone, i łzy rzęsiste puściły się z jego oczu, a ledwie połowę ich ukryć
        mu się udało.
          Jeszcze  tego  dnia  młodzieniec  wyruszył  w  drogę,  zaopatrzony
        w trzy ojcowskie dary, składające się, jak powiedzieliśmy, z piętnastu
        talarów, konia i listu do pana de Tréville’a; rady zaś uważamy za do-
        datek do nich.
          Z podobnym vademecum d’Artagnan stał się dokładną kopią boha-
        tera Cervantesa, z którym przy naszkicowaniu portretu porównaliśmy
        go, jak nakazywał nam obowiązek historyka. Don Kichot brał wiatra-
        ki za olbrzymów, a za armię stado owiec, d’Artagnan postanowił po-
        czytywać każdy uśmiech za zniewagę, a każde spojrzenie za wyzwanie.
        Z tego wynikło, że przez całą drogę od Tarbes aż do Meung trzymał
        zaciśnięte pięści i bez ustanku sięgał do rękojeści swej szpady, wsze-
        lako pięścią nie natrafił na żadną szczękę, a szpada ani razu nie była
        z pochwy dobyta. Nie znaczy to, aby na widok niefortunnego żółte-
        go podjezdka, nie wykwitał uśmiech na obliczach przechodniów; po-
        nieważ jednak ponad tą szkapą pobrzękiwała szabla poważnego wy-
        glądu, a ponad nią świeciły oczy bardziej dzikie niż dumne, powścią-
        gano uśmiechy, a gdy wesołość brała górę nad przezornością, usiłowa-
        no przynajmniej śmiać się półgębkiem tylko, na podobieństwo masek
        starożytnych. Tak d’Artagnan, pomimo drażliwości, w nienaruszonym
        majestacie swoim dobił do nieszczęsnego miasta Meung.

          Gdy zsiadał z konia przed bramą „Wolnego Młynarza”, a nie było
        tam nikogo ani stajennego, ani gospodarza, by strzemię mu przytrzy-
        mał, d’Artagnan spostrzegł przy otwartym oknie na dole szlachci-
        ca postawy pięknej i wyniosłej, z twarzą nieco pomarszczoną, który
        rozmawiał z dwiema osobami, słuchającymi go z widocznym szacun-
        kiem. Rzecz prosta, iż według przyjętego zwyczaju, d’Artagnan zaraz
        pomyślał, że on jest przedmiotem tej rozmowy. Słuchał więc. Tym
        razem do połowy się tylko pomylił, albowiem nie o niego, lecz o jego
        konia tam chodziło. Szlachcic słuchaczom swoim wyliczał wszyst-



                                         9
   1   2   3   4   5   6   7   8   9   10   11