Page 28 - Demo_ksiazki
P. 28

się przez wysokie korony drzew i rozświetlały leśny cień. Dwaj wojownicy
          podążali w milczeniu. Szli gęsiego, jeden za drugim, łowiąc odgłosy kniei
          i bystrymi oczyma badając zarośla. Wtem zatrzymali się gwałtownie i bez-
          szelestnie ukryli za krzakiem leszczyny. Ciszę puszczy przerwał ostry huk
          wystrzału. Musiał paść bardzo blisko. W parę sekund później rozległy się
          dwa następne. I znów wrócił spokój. Szawanezi nadal czujnie nasłuchiwa-
          li, ale gdy nic niepokojącego nie usłyszeli, ostrożnie wychynęli z krzaków.
             – Trzeba sprawdzić, kto strzelał – powiedział Took-suh.
             Z nałożonymi na cięciwy łuków strzałami przemykali pomiędzy drze-
          wami. Wybierali przejścia osłonięte i dogodne do ukrycia się. Nie uszli da-
          leko. Podążający przodem Took-suh zatrzymał się nagle, dając towarzy-
          szowi znak ręką. Przypadli obaj za rozłożystym krzakiem tarniny na skra-
          ju kwietnej polany. Uważnie patrzyli na dwóch białych, którzy w pobliżu
          powalonego dębu pletli coś z giętkich prętów wyciętych w zaroślach. Po
          chwili obserwacji zrozumieli cel pracy białych.
             – Plotą nosze – szepnął Najle-umoc.
             Took-suh potwierdził skinieniem głowy.
             Z ukrycia przyglądali się krzątaninie białych. Widzieli, jak złożyli ran-
          nego na noszach i opuścili polanę. Odczekali znowu, aż tamci oddalą się
          znacznie, i wtedy podeszli ku powalonemu olbrzymowi. Zatrzymali się obok
          uschłego pnia i oczyma badali zmiętą trawę i kwiaty.
             – Tam! – wskazał ręką Took-suh.
             Oczy Najle-umoca pobiegły we wskazanym kierunku i zatrzymały się
          na człowieku. Z rozrzuconymi rękoma leżał wśród wysokich traw, twarzą
          do góry, a zbroczona krwią, rozpięta łosiowa bluza odsłaniała nagą pierś.
          Podeszli powoli, bacznie obserwując leżącego.
             – Nie żyje – powiedział Najle-umoc.
             Took-suh klęknął przy leżącym. Zaczął obmacywać zakrwawiony bok.
             – Dostał kulę w prawy bok – stwierdził. A gdy chcąc lepiej przyjrzeć się
          ranie, próbował szerzej odchylić poły kurtki nagle dostrzegł piękny wam-
          pum. – Uff! – zawołał zaskoczony. – Wampum Szawanezów.
             Najle-umoc pochylił się i dotknął ręką biało-zielonego pasa wyhafto-
          wanego koralikami wytoczonymi z perłowej macicy muszelek. Powie-
          dział z powagą:
             – Wampum pokoju i przyjaźni, braterstwa i pomocy. Nie możemy zosta-
          wić tego białego człowieka.
             – Nie możemy – przyznał mu rację Took-suh. – Musimy go pogrzebać,
          a wampum zaniesiemy naczelnemu wodzowi Szawanezów.
             – Ugh! – zakończył Najle-umoc.
             Wtem dosłyszeli słabiutki jęk. Spojrzeli sobie wymowie w oczy. Took-
          -suh przywarł uchem do piersi białego.
             – On żyje! – szepnął.


          54
   23   24   25   26   27   28   29   30   31   32   33