Page 30 - Demo_ksiazki
P. 30

BITWA NAD WĄSKĄ STRUGĄ

             Dawno minęło dwa razy po dziesięć dni od pobytu Tecumseha w osa-
          dzie nad Wąską Strugą, a wódz Szawanezów nie podejmował wojennych
          kroków, mimo że biali osadnicy nie opuścili zajętego terenu. Rozstawione
          wokół osady indiańskie czaty informowały Skaczącą Pumę o wszystkich
          poczynaniach backwoodsmenów. Początkowo przygotowali się do obro-
          ny przed atakiem Indian, wykazywali niezwykłą czujność, która wszak-
          że z upływem dni stopniowo słabła. Ten i ów spośród osadników zaczynał
          wątpić w jakiekolwiek wystąpienia zbrojne czerwonoskórych.
             – Nie odważą się – mówili backwoodsmeni. – Pamiętają przecież krwa-
          wą klęskę pod Zaporą z Pni.
             – Nasze wojska w okolicznych fortach czuwają nad bezpieczeństwem osad.
             – Ziemię w widłach Wabash River i Wąskiej Strugi kupiliśmy od Wyan-
          dotów i Miamisów, nie mogą czerwoni mieć do nas pretensji.
             Tak komentowali biali groźbę zniszczenia ich osady przez Szawanezów.
          Uspokojeni, coraz odważniej zapuszczali się w głąb kniei. Na wiele mil do-
          koła las był cichy, bezludny, zdawało się bezpieczny. Indianie bowiem uni-
          kali spotkań z osadnikami i zacierali starannie ślady swego pobytu.
             W Tippecanoe dni upływały na ćwiczeniach wojowników, zimowych
          łowach i konsolidowaniu wielojęzycznej armii złożonej z wojowników
          przeróżnych plemion. Tecumseh jeszcze raz wysłał delegację do Vincen-
          nes z prośbą o opuszczenie przez osadników bezprawnie zajętej nad rzeką
          Wabash ziemi oraz wydanie Szawanezom morderców wyandockiej rodzi-
          ny, ale posłowie wrócili i tym razem z niczym.
             Zima dobiegła końca. Wiosenne słońce stopiło już śniegi. Wezbrane rze-
          ki i leśne strumyki szumiały wzburzonymi wodami. Z rozmiękłej gleby wy-
          chyliły się pierwsze kiełki roślin. Na gałęziach drzew zaczynały zielenieć
          drobniutkie, delikatne listki. Wiatr niósł świeżą, zdrową woń obudzonej
          z zimowego letargu przyrody.
             Tecumseh z Kosem i paru wodzami obliczali rezultaty zimowych łowów,
          zastanawiali się, ile będą mogli uzyskać dolarów lub broni za zgromadzo-
          ne skórki, gdy do magazynu wpadli trzej wojownicy. Musieli odbyć w po-
          śpiechu daleką drogę, bo byli zmęczeni, unurzani w błocie.
             – Wielki sagamore! – zawołał jeden z nich. – Blade twarze nad Illinois
          River wycięli całą wieś Peoriów.
             – Oblicze Szawaneza stężało w kamienną maskę. Gwałtownie odwró-
          cił się do przybyłych.
             – Za co?... Dlaczego to uczynili?...
             – Ktoś pokradł backwoodsmenom łaciate bizony, które hodują w swo-
          ich zagrodach.
             – Kradzieży dokonali Indianie?


          128
   25   26   27   28   29   30   31   32   33   34   35