Page 6 - demo ksiazki
P. 6
Pielęgniarka odęła wargi, zreflektowała się jednak po chwili.
Nikt tu przecież darmo nie mieszka. Ile kwaterunek wyznaczył,
tyle każdy płaci. A że nie Szafrańcom...
Rozmyślanie pani Anieli przerywa wejście nauczycielki.
– Dzień dobry! Czy nie przeszkodzę, jeżeli tu poprasuję? Nie
mogę się kaszlu pozbyć. A przyznam się, że w tym mieszkaniu nie
tylko kasłać, ale obawiam się nawet głośniej oddychać.
– Moja złociutka, niech się pani tak ciągle nie martwi. Spokój
człowiekowi do zdrowia potrzebny.
– Łatwo pani mówić o spokoju: nie musi pani chodzić przez
pokój Szafrańców.
– I pani tu przecież u siebie. Lokatorem pani jest, nie żadnym
sublokatorem.
– Tak i mnie się zdaje. Ile to lat, ile pieniędzy każdy z nas wkła-
dał: a to drzwi, a to podłoga, a to piece. A Szafrańcowa ciągle: wła-
sne mieszkanie. Co oni mieliby z tego mieszkania, gdyby nie Pio-
trowski i nie pan Michał! Pierwszej zimy, kiedy pani tu jeszcze nie
było, to nawet wodę trzeba było nosić z Wisły, opał z gruzów wy-
kopywać. A oboje Szafrańcowie przecież ciężko chorowali. Goto-
wałam wtedy dla wszystkich, prałam, nie patrząc na nic, a teraz...
– I oni to pamiętają, pani Janino. Pamiętają. Pani Leontyna nie
raz, nie dwa opowiadała mi, jaki to straszny był ten pierwszy rok.
Ale niech pani wyrozumie: starzy ludzie, jedynego syna wojna im
zabrała, nikogo nie mają.
– Synowa i wnuk żyją.
– Za morzami, za oceanami!... Szafrańcowa na wątrobę cho-
ra, dlatego taka gorzka. I wygód na starość nie mają, bo ten prze-
chodni pokój...
– Przecież sami nie chcieli innego zająć! Nie pamięta pani?
Czernik proponował kiedyś, że on się do środkowego przepro-
wadzi. Nie chcieli!
_ 6 _ _ 7 _