Page 9 - demo ksiazki
P. 9

Witek rzuca rozpaczliwe spojrzenia to na okno, to na drzwi, to
         na makatkę z krasnoludkami, zawieszoną nad tapczanem. Zni-
         kąd ratunku...
           Cała niedziela zepsuta! Mieli przecież iść po obiedzie na film
         Disneya, a potem na MDM obejrzeć wystawy. Zamiast tego –
         poważna rozmowa z ojcem. Rozmowa, to znaczy: ojciec mówił,
         mama, jak zawsze, zniecierpliwiona długimi przerwami między
         jednym jego zdaniem a drugim, wtrącała swoje, a Witek przez
         cały czas myślał: „Żeby to się już raz skończyło...”
           Oczywiście po południu został sam w domu. Po takiej nowi-
         nie nie mógł na nic innego liczyć.
           Każdy, każdy w niedzielę ma trochę odpoczynku i rozrywki,
         a jemu ojciec kazał usiąść nad zadaniami. Do samego wieczora
         obliczać te wstrętne procenty, które go nic a nic nie obchodzą!
         Nie obchodzą? Obrzydzenie go bierze na sam dźwięk: procent.
         Nie lubi matematyki. A jeszcze bardziej nie lubi pani Tołłoczko.
         To prawdziwe nieszczęście mieszkać w jednym mieszkaniu z na-
         uczycielką z tej samej szkoły.


           Po kolacji ojciec sprawdził wszystkie zadania. Poprawił błędy,
         których było sporo, i zaraz kazał iść spać. Witek ani spojrzeć nie
         śmiał na półkę, gdzie leżała do połowy dopiero przeczytana fa-
         scynująca „Wyspa Skarbów”.
           Odwrócony do ściany usypiał prawie, kiedy do jego uszu do-
         biegł szept matki:
           – ...ona do nas coś ma... Na Witka się uwzięła...
           – Zdaje ci się, Irenko. I mówiłem: nie broń go, sam widzę, że
         osioł. To, co przerabiają, wcale nietrudne.
           – Może on głowy do matematyki nie ma?
           – Ma, nie bój się. A zresztą, niech pracowitością dołoży.




                                     _ 10 _                                                                               _ 11 _
   4   5   6   7   8   9   10   11   12   13   14