Page 5 - demo ksiazki
P. 5
– Spokój dla zdrowia najważniejszy. A tu, widzę, spokoju co-
raz mniej. Chociaż pamięta pani, że na początku...
– Co tam początek wspominać! – odpowiedziała z przekąsem
pani Szafrańcowa. – Nawet by mi na myśl wtedy nie przyszło, że
we własnym domu, we własnym mieszkaniu – sprawę własności
podkreślała mocno – będę się czuła jak sublokatorka, która prze-
szkadza, zawadza, której by się inni radzi pozbyć...
– E, to już nieprawda, droga pani Leontyno. Każdy pamięta,
że w ciężkich chwilach przez państwa został przygarnięty.
– A ja pani mówię, że nie pamięta! Nauczycielka na przykład –
nie pamięta! Zapomniała już, jak ją do nas, ile lat to będzie? Chy-
ba szesnaście? Piotrowski przyprowadził zmarzniętą i ledwo żywą.
Ogrzaliśmy, nakarmili, kąta udzielili, a teraz...
– Pani Janina do dziś za to wdzięczna i...
– Do dziś? Dziś właśnie przechodziła przez nasz pokój i jak nie
zacznie się krztusić! „Ach, ile tu dymu!” – mówi. A cóż to, czy mój
mąż we własnym mieszkaniu fajki zapalić nie może? A na pursi-
czan go nie stać. Nie stać i już. Przed wojną, owszem, tylko pur-
siczan palił – ale to były inne czasy. Sublokatorzy wtedy za ko-
1
morne płacili! Darmo nie mieszkał nikt i niech pani nie wyma-
ga, żeby mi się to podobało!
Pani Aniela poczuła się ostatnimi słowami dotknięta, chciała
coś odpowiedzieć, ale zza drzwi korytarzyka, łączącego kuchenkę
z pokojem Szafrańców, wyjrzała siwa i lekko trzęsąca się głowa.
– Leoniu, duszko, co ty tak długo? Słońce świeci, jakby to już
koniec marca. Może wyszlibyśmy po śniadaniu na spacer?
– Idę, Franiu, idę. Już herbata gotowa. Zaraz siądziemy do
śniadania.
1 pursiczan – drogi tytoń
_ 6 _ _ 7 _