Page 12 - demo ksiazki
P. 12
JEZIORO ŁEZ
trasznie dziwne! Najdziwaczniejsze z tego, co być może i jest... –
SAlicja mówi pospiesznie, bez sensu. – Teraz jestem najzupełniej
wydłużona... Chyba żadna luneta nigdy taka długa nie była. Nogi,
jak się macie? – woła nagle, bo oto, gdy patrzy na swe stopy, zdają
jej się niezmiernie odległe. Kawał drogi przejść trzeba, zanim się do
nich zbliży. – Och! Moje biedne nóżki – użala się nad nimi. – Kto
was teraz obuje? Kto pończochy na was naciągnie? Jestem pewna, że
dostać się do was nie będę mogła... Czyż z takiej odległości możliwa
jest opieka nad wami? Nie! Musicie same dawać sobie radę... Cho-
ciaż... – rozmyśla głośno w dalszym ciągu – powinnam być dla nich
dobra, a nuż przestaną dbać o mnie i nie zechcą donieść mnie tam,
dokąd bym chciała dojść. Już wiem, co zrobię. Na każdą gwiazdkę
podaruję im nową parę bucików...
I zaczęła rozmyślać nad tym, jak najlepiej będzie wykonać ten pro-
jekt. Po chwili rozradowana wykrzyknęła:
– Doskonała myśl! Będę im posyłać paczki przez posłańca. Będzie
z tym trochę kłopotu, ale też i śmiechu wiele, i rozmaitości dużo.
Każda noga otrzyma paczkę zaadresowaną do siebie. Na przykład:
Wielmożna prawa noga Alicji!
Dywan koło kominka,
blisko galeryjki
(od kochającej Alicji).
15