Page 6 - demo ksiazki
P. 6

strzeń, zapewne warzywny ogródek, w którym tego dnia sterczało jedno ja-
          kieś drzewko obciążone mnóstwem sopli. Dokoła tego placu biegł płot z po-
          wyłamywanymi kołkami.
            Gdy sanki zatrzymały się na drodze, z sieni uczyliszcza wybiegł bez czap-
          ki nauczyciel, pan Ferdynand Wiechowski, i żona jego, pani Marcjanna z Pili-
          szów. Nim zdążyli zbliżyć się do sanek, Marcin potrafił zadać matce szereg ka-
          tegorycznych pytań:
            – Mamusiu, to nauczyciel?
            – Tak, kochanku.
            – A to nauczycielka?
            – Tak.
            – A czy mama widzi, jak temu nauczycielowi strasznie się grdyka rusza?
            – Cicho bądź!...
            Nauczyciel miał na sobie rude i mocno zniszczone palto z wystrzępionymi
          dziurkami od guzików i guzikami rozmaitego pochodzenia, na nogach grube
          buty, a na długiej szyi wełniany szalik w prążki czerwone i zielone. Szerokie,
          żółtawe wąsy, od czasów we mgle przeszłości leżących niepodkręcane do góry,
          zakrywały usta pana Wiechowskiego jak dwa strzępy sukna. Palcami prawej
          ręki, powalanymi atramentem, z gracją i kokieterią odgarniał z czoła spadają-
          ce promienie włosów i rozkopywał śnieg, szastając po nim nogą w nieprzerwa-
          nych ukłonach. Zwiędła i zastygła twarz jego marszczyła się w uśmiechu czo-
          łobitności, który czynił ją podobną do maski.
            O wiele śmielej zbliżała się do sanek pani nauczycielowa. Była to kobietka
          przystojna, choć nieco za wielka i za otyła. Miała oczy przykryte szafirowymi
          okularami. Te wielkie okulary natychmiast i bardzo źle usposobiły dla niej Mar-
          cina Borowicza. Nie wiedział, czy ta pani w danym momencie patrzy na niego
          i, co najważniejsza, czy ona w ogóle go widzi. Drogą dziwnego skojarzenia wra-
          żeń prędko wykombinował, że nauczycielka podobna jest do ogromnej muchy.
            – Powitać, powitać! – wołała, szepleniąc, pani Wiechowska i poczęła wysa-
          dzać z sanek matkę Marcinka.
            – Jakże zdrowie? – zapytał nauczyciel gwałtownym sposobem i nie wiedzieć
          kogo, ani na chwilę nie przestając uśmiechać się jednostajnie.
            – Powitać kawalera! – mówiła coraz śmielej i głośniej nauczycielowa, teraz
          już specjalnie do Marcina. – Cóż, były dudy ? Pewno były, ejże!...
                                             7
            – Cóż to za dudy, mamo? – szepnął kawaler przez zęby.
            – Jakże zdrowie? – wypalił znowu nauczyciel, mocno zacierając ręce.


          7  dudy – tu: płacze
                                        9
   1   2   3   4   5   6   7   8   9   10   11