Page 8 - demo ksiazki
P. 8

lonej okładce, a na nim rzemienna pięciopalczasta dyscyplina z trzonkiem do
          złudzenia naśladującym sarnią nóżkę. Właśnie w owej chwili, kiedy Marcino-
          wi troiła się po głowie chluba w kształcie szlif ułańskich, wzrok jego padł na
          okropny instrument...
            – No, i jakże tam, hę? – zapytał nauczyciel, wyciągając chudą i kościstą rękę
          w kierunku czupryny Marcina z takim gestem, jakiego używał zwykle felczer
          Lejbuś, kiedy się do strzyżenia  pod włos” zabierał. Jednocześnie przejęły mal-
                                  ”
          ca dwa dreszcze: na widok dyscypliny i tej okrutnej, chudej łapy. Westchnął
          z głębi piersi w taki sposób, że tego aktu nikt nie widział, nawet matka, i pod-
          dał spokojnie głowę jakiejś dziwnej pieszczocie nauczyciela, która przypomi-
          nała rozcieranie świeżo nabitego guza. Straszna rezygnacja, do której zmuszał
          się całym wysiłkiem woli, skupiła się w cichych myślach:
            Mama mię tu zostawi samego... on mię z początku będzie brał za głowę...
            ”
          o, tak... a potem...”
            Później z odwagą, która była trudnym do zniesienia cierpieniem, spojrzał
          na dyscyplinę i nawet podniósł wzrok na pana Wiechowskiego.
            Tymczasem do pokoju weszła dziewczynka, mniej więcej dziesięcioletnia,
          na cienkich nogach obutych w duże trzewiki – i dygnęła. Miała na sobie do-
          syć gruby kubrak i włosy zaplecione w tyle głowy w cienki warkoczyk, noszą-
          cy w tamtych okolicach nazwę  mysiego ogonka”.
                                   ”
            – To Józia... – rzekła pani Wiechowska. – Uczy się i wychowuje u nas. Jest
          to właśnie siostrzenica księdza Piernackiego.
            To słowo  siostrzenica” nauczycielka podkreśliła tonem zagradzającym do
                   ”
          umysłów osób obecnych drogę jakiejkolwiek, chociażby nawet minimalnej,
          wątpliwości.
            – A... – mruknęła dosyć niechętnie pani Borowiczowa.
            – Przywitajcie się, moje dzieci! – rzekła nauczycielka z emocją. – Będzie-
          cie się razem uczyły, powinnyście więc żyć w zgodzie i pracować z zapałem!
            Józia spojrzała na Marcinka iskrzącymi się oczami, a potem uległa całko-
          witemu zgłupieniu.
            – Marcinek! – szepnął chłopcu do ucha pan Borowicz – przywitajże się...
          To tak zaczynasz postępować w szkole. Wstydź się!... No!
            Chłopiec zaczerwienił się, spuścił oczy, a potem raptownie wyszedł na śro-
          dek izby, rozstawił nogi szeroko, zsunął je z hałasem i zabawnie kiwnął przed
          koleżanką cały swój korpus. Józia straciła do reszty przytomność umysłu. Spo-
          glądała na mistrzynię swą wytrzeszczonymi oczyma i bokiem cofała się z po-
          koju. Była już blisko drzwi, gdy je właśnie otworzono. Ukazał się w nich ki-


                                        11
   3   4   5   6   7   8   9   10   11   12   13