Page 5 - tmp
P. 5

Śmierć urzędniKa

        ewnego pięknego wieczora, niemniej piękny intendent Iwan Dmitriewicz
     PCzerwiakow siedział w drugim rzędzie krzeseł i patrzył przez lornetkę na
     scenę, gdzie grano Dzwony Kornewilskie. Patrzył i czuł się u szczytu błogości.
     Lecz nagle… – w opowiadaniach często spotyka się to „nagle” – autorowie mają
                słuszność: życie tak pełne jest niespodzianek! Nagle więc… zmarszczył
                twarz, przewrócił oczyma, wstrzymał oddech… apczchii! Kichnął,
       Czerwiakow:   jak widzicie. Nikomu i nigdzie nie wzbrania się kichać. Kicha-
       Kicha na ge-  ją chłopi i policmajstry, a czasami nawet i tajni radcy. Wszyscy
           nerała.
                kichają, Czerwiakow wcale się nie zmieszał, wytarł nos chustką
     i jako człowiek grzeczny, obejrzał się naokoło, czy nie przeszkodził komu swoim
     kichnięciem. I teraz dopiero odczuł pewne zmieszanie. Zobaczył mianowicie, że
     staruszek, który siedział przed nim w pierwszym rzędzie krzeseł, wycierał sobie
     starannie rękawiczką łysinę i szyję, mrucząc coś pod nosem. W staruszku poznał
     Czerwiakow cywilnego generała z wydziału komunikacji, Bryzżałowa.
        …Ocharkałem go… – pomyślał Czerwiakow – Nie jest to wprawdzie mój
     szef, mimo to jednak jakoś mi niemiło. Trzeba go przeprosić.
        – Przepraszam, ocharkałem pana… ale to nieumyślnie.
        – To nic.
        – Wybacz pan, na Boga! Ja przecież… ja nie chciałem…
        – Ależ siedź pan, z łaski swojej. Nie przeszkadzaj pan słuchać!
                   Czerwiakow zmieszał się, uśmiechnął się głupio i zaczął patrzeć
                na scenę… Patrzył, ale stan błogości minął. Dręczył go niepokój.
                Podczas antraktu zbliżył się do Bryzżałowa, pokręcił się koło niego
       Czerwiakow:
      Niepokój, oba-  i, przezwyciężywszy lęk, mruknął:
       wa o swój los.
                   – Ja pana ocharkałem… Wybacz pan… nie dlatego, żeby…
        – Ależ niechże pan da spokój… Ja już zapomniałem, a pan wciąż to samo! – po-
     wiedział generał i niecierpliwie poruszył wargami.
                   …Zapomniał… z oczu jakoś mu źle patrzy… – pomyślał Czer-
                wiakow, podejrzliwie przyglądając się generałowi. – Nawet rozma-
       Czerwiakow:   wiać nie chce. Trzeba mu wytłumaczyć, że wcale nie chciałem… że
      Podejrzliwość,   to prawo natury, bo gotów pomyśleć, że chciałem na niego plunąć.
          lęk przed
           władzą.  Jeżeli teraz nie pomyśli, to potem!…
                   Powróciwszy do domu, Czerwiakow opowiedział żonie o tym,
     co się przytrafiło. Żona, jak mu się zdawało, przyjęła to dość lekkomyślnie; zlę-
     kła się wprawdzie początkowo, ale gdy się dowiedziała, że to obcy, uspokoiła się.
        – A jednak idź do niego i przeproś – powiedziała. – Pomyśli, że nie umiesz się
                                        6                                                                               7
   1   2   3   4   5   6   7   8   9   10