Page 14 - demo ksiazki
P. 14
Przykrość rozpoczęcia rozmowy została mężczyźnie oszczędzona,
bo kiedy tylko dziewczynka zorientowała się, że zmierza w jej kie-
runku, zerwała się z miejsca. Swoją chudą, brunatną rączką chwyci-
ła wytartą, staromodną torbę podróżną, drugą zaś rękę podała Ma-
teuszowi.
– Domyślam się, że to pan Mateusz Cuthbert z Zielonego Wzgó-
rza? – rzekła niezwykle dźwięcznym i miłym głosem. – Cieszę się
bardzo, że pana widzę. Zaczęłam się już obawiać, że pan po mnie
nie przyjedzie i zastanawiałam się nad tym, co mogło się stać. Po-
stanowiłam więc, że jeśli dziś wieczorem nikt się po mnie nie zgło-
si, pójdę wzdłuż szyn do tej wielkiej dzikiej wiśni, która rośnie na za-
kręcie drogi, i spędzę na niej noc. Wcale bym się nie bała, bo prze-
cież wspaniale byłoby nocować wśród białych kwiatów wiśni, przy
świetle księżyca, prawda? Mogłabym sobie wyobrażać, że mieszkam
w marmurowym pałacu, nie uważa pan? A byłabym zupełnie spokoj-
na, że jutrzejszego ranka z pewnością pan nadjedzie.
Mateusz, nieco zmieszany, uścisnął szczupłą dłoń dziewczynki
i nagle postanowił nie mówić temu dziecku o błyszczących oczach,
że zaszło jakieś nieporozumienie. Zabierze ją do domu i niech Ma-
ryla jej o tym powie. Nie mógłby przecież w żadnym wypadku, bez
względu na to, jaki popełniono błąd, pozostawić małej na dworcu;
więc wszelkie pytania i wyjaśnienia odłoży do chwili, gdy wreszcie
szczęśliwie znajdzie się z powrotem w domu, na Zielonym Wzgórzu.
– Przykro mi, że się spóźniłem! – rzekł nieśmiało. – Chodź ze mną.
Mój koń czeka na podwórzu. Podaj mi swoją torbę.
– Poniosę ją sama, dziękuję! – zaprotestowała wesoło. – Nie jest
wcale ciężka. Wprawdzie znajduje się w niej wszystko, co posiadam,
ale wcale nie jest tego dużo. A jeśli trzyma się ją w nieodpowiedni
sposób, otwiera się z jednej strony. Ja znam ten sposób i dlatego naj-
chętniej noszę ją sama. To bardzo stara torba. Och, jak się cieszę, że
pan przyjechał po mnie, mimo że cudownie byłoby spać na tej dzikiej
17