Page 5 - demo ksiazki
P. 5
Nie spodziewając się niczego od świata, bo już i praktykę porzucił, mece-
nas całe spokojne uczucie swoje skierował do sztuki. Piękny obraz, dobry kon-
cert, nowe przedstawienie teatralne były jakby wiorstowymi słupami na dro-
dze jego życia. Nie zapalał się on, nie unosił, ale – smakował.
Na koncertach wybierał miejsca odległe od estrady, ażeby słuchać muzyki
nie słysząc hałasów i nie widząc artystów. Gdy szedł do teatru, obeznawał się
wprzódy z utworem dramatycznym, ażeby bez gorączkowej ciekawości śledzić
grę aktorów. Obrazy oglądał wówczas, gdy było najmniej widzów, i spędzał w ga-
lerii całe godziny.
Jeżeli podobało mu się coś, mówił:
– Wiecie, państwo, że to jest wcale ładne.
Należał do tych niewielu, którzy najpierwej poznają się na talencie. Ale
utworów miernych nigdy nie potępiał.
– Czekajcie, może się jeszcze wyrobi! – mówił, gdy inni ganili artystę.
I tak zawsze był pobłażliwy dla niedoskonałości ludzkiej, a o występkach
nie rozmawiał.
Na nieszczęście, żaden śmiertelnik nie jest wolny od jakiegoś dziwactwa,
a pan Tomasz miał także swoje. Oto – nienawidził kataryniarzy i katarynek.
Gdy mecenas usłyszał na ulicy katarynkę, przyśpieszał kroku i na parę go-
dzin tracił humor. On, człowiek spokojny – zapalał się, jak był cichy – krzy-
czał, a jak był łagodny – wpadał w gniew na pierwszy odgłos katarynkowych
dźwięków.
Z tej swojej słabości nie robił przed nikim tajemnicy, nawet tłumaczył się:
– Muzyka – mówił wzburzony – stanowi najsubtelniejsze ciało ducha, w ka-
tarynce zaś duch ten przeradza się w funkcję machiny i narzędzie rozboju. Bo
kataryniarze są po prostu rabusie!
– Zresztą – dodawał – katarynka rozdrażnia mnie, a ja mam tylko jedno ży-
cie, którego mi nie wypada trwonić na słuchanie obrzydliwej muzyki.
Ktoś złośliwy, wiedząc o wstręcie mecenasa do grających machin, wymyślił
niesmaczny żart – i… wysłał mu pod okna dwu kataryniarzy. Pan Tomasz za-
chorował z gniewu, a następnie odkrywszy sprawcę wyzwał go na pojedynek.
Aż sąd honorowy trzeba było zwoływać dla zapobieżenia rozlewowi krwi
o rzecz tak małą na pozór.
Dom, w którym mecenas mieszkał, przechodził kilka razy z rąk do rąk. Ro-
zumie się, że każdy nowy właściciel uważał za obowiązek podwyższać wszyst-
kim komorne, a najpierwej panu Tomaszowi. Mecenas z rezygnacją płacił pod-
wyżkę, ale pod tym warunkiem wyraźnie zapisanym w umowie, że katarynki
grywać w domu nie będą.
6