Page 2 - klasyka_mlodego_czytelnika_chlopcy_z_placu_broni22
P. 2

ChłopCy z plaCu Broni



            Za kwadrans pierwsza, właśnie w chwili, kiedy na katedrze w sali do przy-
         rody po długich i nieudanych próbach, w końcu, przy olbrzymim wysiłku,
         w nagrodę za oczekiwanie pełne ekscytacji w bezbarwnym płomieniu lam-
         py Bunsena pojawił się wspaniały, szmaragdowozielony pasek, na znak, że
         eksperyment, w którym pan profesor chciał udowodnić, że pomaluje pło-
         mień na zielono i płomień rzeczywiście zabarwił się na zielono, jak mówię,
         dokładnie za kwadrans pierwsza, właśnie w tej chwili triumfu, na podwó-
         rzu  sąsiedniego  domu  rozległy  się  dźwięki  katarynki,  kładąc  tym  samym
         kres wszystkiemu, co poważne. W tym ciepłym, marcowym dniu okna były
         otwarte na oścież i muzyka wpadała do sali na skrzydłach świeżego powiewu
         wiatru. Była to jakaś wesoła, węgierska piosenka, która w dźwiękach z kata-
         rynki przypominała marsz, a przy tym brzmiała ona tak rytmicznie i tak po
         wiedeńsku, że cała klasa chciałaby się uśmiechnąć, a nawet byli w niej tacy,
         którzy rzeczywiście się uśmiechnęli na jej dźwięk. W lampie Bunsena we-
         soło migotał zielony pasek i kilku chłopaków z pierwszych ławek nawet się
         na niego gapiło. Ale pozostali wyglądali przez okna, przez które można było
         widzieć dachy sąsiednich domów, a w oddali nawet wieżę kościoła migocą-
         cą w złotym świetle południa, na zegarze której duża wskazówka pocieszają-
         co zmierzała w kierunku dwunastki. Uczniowie wyglądali przez okna, a ra-
         zem z muzyką do sali wpadały takie dźwięki, które nie powinny się w niej
         znaleźć. Turkotały koła konnych tramwajów, na którymś z podwórzy jakaś
         służąca śpiewała piosenkę, ale zupełnie inną od tej dochodzącej z katarynki.
         I wszyscy w klasie zaczęli się wiercić i niecierpliwić. Niektórzy szukali czegoś
         wśród książek, ci bardziej porządni powycierali swoje pióra. Boka zamknął
         maleńki, kieszonkowy kałamarz pokryty czerwoną skórą, który był tak mą-
         drze skonstruowany, że atrament nigdy z niego nie wypływał, z wyjątkiem
         momentu, kiedy właściciel schował go do kieszeni; Czele pozbierał kartki,
         które u niego zastępowały książki, ponieważ Czele był modnisiem i nie za-
         bierał pod pachę całej biblioteki, jak pozostali, ale nosił ze sobą tylko po-
         trzebne kartki, które starannie porozdzielał w wewnętrznych i zewnętrznych



                                               5
   1   2   3   4   5   6   7