Page 22 - Demo_ksiazki
P. 22
Istotnie należały do drugorzędnej rasy słoni, duazala, żyjących
w Indiach.
Po jednodniowym wypoczynku Anglik, którego i tu wszyscy nazywali
„kapitanem”, wyruszył wraz z Amrą do dżungli.
– Muszę zrobić wywiad, aby ułożyć plan łowów – rzekł do chłopaka.
Wąska ścieżka, wydeptana przez słonie, prowadziła do lasu.
Tu droga nagle się urywała.
Przed podróżnikami stanęła ściana kniei. Gąszcz otoczył ich.
Z wysokich figowców zwisały zielone pędy pnących roślin.
Bluszcze, dzikie wino i liany zielonym płaszczem okrywały sta-
re drzewa.
Stały niby grube zielone kolumny.
Powikłana sieć krzaków, niedostępne zarośla bambusów, tama-
ryndów i palm na każdym kroku przegradzały drogę.
Zdawało się, że żadna istota nie przebrnie przez te chaszcze.
Birara jednak szedł swym niezmiennym truchtem, prawie się nie za-
trzymując.
Uginały się pod parciem jego potężnej piersi krzaki, pękały zwisa-
jące, mocne jak sznury liany, chyliły się i z trzaskiem padały młode
drzewka, potrącane bokami olbrzyma.
Słoń przedzierał się przez najgęstszą gmatwaninę krzaków, trzcin
i wysokich zgrzytliwych badyli; z niezwykłą zręcznością i sprytem
kroczył wśród pni mahoni, palm, palisandrów i figowców; człapał
po grząskich, cuchnących bagnach; ze zdumiewającą łatwością wcho-
dził na strome zbocza górskie i z głośnym prychaniem przepływał
rzeki, a nawet nieduże jeziorka leśne.
Kapitan nie spuszczał oczu z ziemi i pobliskich drzew.
Szukał śladów słoni, lecz nie spostrzegał ich.
– Cóż to? – mruczał Anglik. – Czyżby oszukał mnie radża Satpury?!
Amra nie umiał na to odpowiedzieć.
Przecież sam po raz pierwszy znalazł się w szczerej dżungli.
Odsłoniła ona przed nim cały świat tajemnic i dziwów bez liku.
Chłopak co chwila zadzierał głowę i wykrzykiwał w zachwycie:
– Patrz, patrz, sahibie! Małpki! I tam... i tu... tu, zupełnie blisko!
Brunatne i prawie czarne, rude i popielate, o długich rękach
i ciemnych pyszczkach zwierzątka śmigały w wyżynie, wdrapywały
się na szczyty drzew i znikały tam, odzywając się ostrzegawczym re-
chotaniem.
- 28 -