Page 4 - demo ksiazki
P. 4
sową Tu-Tu, świnką Geb-Geb, dwugłowcem oraz białą myszką)
powrócili wreszcie po długiej podróży z Afryki do domku w Pud-
dleby nad rzeką Marsh. Doktor musiał wyżywić niemałą gromad-
kę, a mając kieszenie świecące pustkami, martwił się prawdziwie
o ich przetrwanie choćby przez ten krótki okres, zanim dołączą
do jakiejś cyrkowej trupy. Na szczęście zaradna Dab-Dab zarzą-
dziła zabranie ze spiżarni statku wszelkich zapasów, które osta-
ły się po ich wyprawie, a które jej zdaniem w przypadku rozsąd-
nego gospodarowania powinny starczyć na jakiś dzień czy dwa.
Radość z powrotu do domu z początku całkowicie przepędzi-
ła z głów wszystkich zwierząt troski o kolejny dzień za wyjątkiem
Dab-Dab. Ta, jako świetna gospodyni, udała się od razu do kuch-
ni i zabrała do szorowania garnków i przygotowywania posiłku.
A cała reszta, z doktorem włącznie, wyszła do ogrodu odwiedzić
znajome, stare kąty. Wszyscy byli pochłonięci zaglądaniem w każ-
dą kryjówkę i każdy zakątek tego ukochanego miejsca, gdy na-
gle odgłos osobliwego dzwonka Dab-Dab, czyli walnięcie łyżką
w patelnię, wezwał ich na obiad. Całe towarzystwo ruszyło pędem
do tylnego wejścia, by po chwili władować się do domu prosto
z ogrodu i ochoczo zasiąść do posiłku w ukochanej, starej kuchni,
z którą łączyło ich tyle cudownych, wspólnie spędzonych chwil.
– Wieczorem będzie wystarczająco chłodno, by napalić w ko-
minku – rzekł Jip, gdy wszyscy zasiedli już przy stole. – Ten wrze-
śniowy wiatr nieźle smaga chłodem. Opowie nam pan coś po ko-
lacji, doktorze? Już tak dawno nie siedzieliśmy wokół kominka.
– Albo niech pan poczyta swoją książkę o zwierzętach – doda-
ła Geb-Geb. – O tym lisie, który chciał podkraść królewską gęś.
– No, może, może. Zobaczymy – odparł doktor Dolittle. – Ależ
pyszne te pirackie sardynki! Po smaku poznaję, że to z Bordeaux.
Prawdziwych francuskich sardynek nie da się z niczym pomylić.
_ 4 _ _ 5 _