Page 10 - demo ksiazki
P. 10
chętnie zabrałby dwóch piechurów, lecz siedzącej obok żonie nie
spodobał się niechlujny wygląd karmiciela kotów i zakazała mę-
żowi zatrzymywania się.
– To dopiero miłowanie bliźniego, co? – odezwał się karmiciel
kotów, gdy wóz śmignął im koło nosa. – Rozsiądą się tacy wygod-
nie, a nas zostawią na tej drodze! To Isidore Stiles, ma najwięk-
sze pola ziemniaków w okolicy. Często wyłapuję dla niego szczu-
ry. A ten pyszałkowaty strach na wróble obok to jego żona! Wi-
dział pan, jak na mnie spojrzała? Łapacz szczurów nie jest god-
ny jej towarzystwa.
– Mateuszu, patrz! – zawołał doktor. – Zatrzymują się i wracają!
Okazało się, że koń farmera doskonale znał doktora zarówno
z widzenia, jak i ze słyszenia, a przebiegając obok, rozpoznał w nie-
wielkim człowieku nikogo innego jak właśnie samego Johna Do-
little. Uradowawszy się, że jego wielki przyjaciel powrócił w ro-
dzinne strony, koń z własnej woli zawrócił wóz i podążał właśnie
w kierunku obu mężczyzn. Nie bacząc na mocne pociągnięcia za
lejce, spieszył przywitać znakomitego doktora i zapytać o zdrowie.
– Dokąd zmierzacie? – spytał koń, przystając obok wędrowców.
– Na jarmark w Grimbledon – odpowiedział doktor.
– To tak jak my! – odparł koń. – Zasiądźcie na wozie obok sta-
rowiny.
– Nie zostałem zaproszony – rzekł doktor. – Twój pan usilnie
stara się nakierować cię z powrotem na drogę do Grimbledon.
Lepiej go nie denerwować. Ruszaj już, a nami się nie przejmuj.
Poradzimy sobie.
Koń niechętnie uległ woźnicy i ponownie wyruszył w stronę
Grimbledon. Nie odszedł jednak na więcej niż pół mili, gdy po-
wiedział sam do siebie: „Nie godzi się przecież, żeby tak znakomity
_ 10 _ _ 11 _