Page 9 - demo ksiazki
P. 9

O TRZECH BRACIACH







                                   zamierzchłych czasach, tak dawnych, że pamięć ludzka do nich
                                   nie sięga, tereny dzisiejszej Polski porastały ogromne bory. Żyjące
                                   między nimi plemiona osiedlały się to tu, to tam, szukając odpo-

                                   wiedniego dla siebie miejsca. Pewne plemię chodziło tak dzień za
                                   dniem, nocując pod gołym niebem, przeprawiając się przez rzeki,
                  wycinając wśród puszczy szlak.
                    Lato było już w pełni, gdy doszli oni do wielkopolskiej puszczy. Bogactwo drzew

                  i żyjącego w puszczy zwierza sprawiło, że zaczęli zastanawiać się nad tym, czy
                  w miejscu tym, tak ob  cie obdarzonym przez naturę, nie zatrzymać się na stałe.
                    – Osiąść tu? W tej puszczy dzikiej? – pytał jeden z wodzów. A trzech ich było...
                  Trzech braci o imionach Lech, Czech i Rus.

                    Lech był stateczny i spokojny, o pogodnym, jakby ciągle uśmiechniętym ob-
                  liczu. Czech, młodszy od pierwszego, bystry, o żywym temperamencie i oczach
                  jak morska woda oraz najstarszy Rus, silny jak niedźwiedź, choć milczący i za-
                  mknięty w sobie...

                    Gdy plemię przeprawiło się przez rzekę, która wijącą się wstęgą łączyła ze sobą
                  kilka jezior, puszcza nagle skończyła się, a przed ludźmi ukazała się rozległa, nie-
                  zwykłej urody polana.
                    – Stańmy tu – rzekł Lech, bo spodobała mu się ta okolica. Wstrzymał swego

                  konia i tak powiedział do braci:
                    – Tu postój sobie urządźmy. Po cóż nam się tak spieszyć?! Konie już zmęczo-
                  ne, a miejsce tak czarowne  – dodał, rozglądając się wokół siebie.
                    – Tak, pięknie tu! – zgodził się z nim Rus.

                    – I jak spokojnie! Jak majestatycznie – powiedział w zamyśleniu Czech.
                    Gdy odpoczywali w cieniu wysokich drzew, nagle, nad okalającymi dolinę wzgó-
                  rzami, dostrzegli wysoko w górze białego orła. Ptak, zatoczywszy wcześniej sze-
                  rokie koło nad polaną, siadł na samotnym dębie, rosnącym na wprost odpoczy-

                  wających braci.
                    Widząc orła, Czech napiął cięciwę swego łuku, chcąc ustrzelić ptaka, ale Lech
                  wstrzymał jego rękę.
                    – Nie, bracie – poprosił. – Daruj mu życie.

                    – A czemuż to?
                    – Widzi mi się – odparł Lech – że nie bez przyczyny się tu znaleźliśmy. A ten
                  ptak to znak. Znak dla nas, że nasza wędrówka dobiegła kresu. Że na tej cza-






                                                             9
   4   5   6   7   8   9   10   11   12   13   14