Page 15 - demo ksiazki
P. 15

– Ja mówiłem temu gałganowi, jaśnie panie, żeby natychmiast wygnał ka-
          taryniarza! Mówiłem, że od jaśnie pana dostanie pensję, że my mamy kon-
          trakt… Ale ten cham! Tydzień temu przyjechał ze wsi i nie zna naszych oby-
          czajów. No, teraz posłuchaj – krzyczał lokaj targając za ramię oszołomionego
          stróża – posłuchaj, co ci sam jaśnie pan mecenas powie!
            Kataryniarz grał już trzecią sztuczkę tak fałszywie i wrzaskliwie jak dwie
          pierwsze.
            Niewidoma dziewczynka była upojona.
            Mecenas odwrócił się do stróża i rzekł ze zwykłą sobie flegmą, choć był
          trochę blady:
            – Słuchaj no, kochanku… A jak ci na imię?…
            – Paweł, jaśnie panie.
            – Otóż, mój Pawle, będę ci płacił dziesięć złotych na miesiąc, ale wiesz za
          co?…
            – Za to, ażebyś na podwórze nigdy nie puszczał katarynek! – wtrącił spiesz-
          nie lokaj.
            – Nie – rzekł pan Tomasz. – Za to, ażebyś przez jakiś czas co dzień pusz-
          czał katarynki. Rozumiesz?
            – Co pan mówi?… – zawołał służący, którego nagle rozzuchwalił ten nie-
          pojęty rozkaz.
            – Ażeby, dopóki się z nim nie rozmówię, puszczał co dzień katarynki na po-
          dwórze – powtórzył mecenas wsadzając ręce w kieszenie.
            – Nie rozumiem pana!… – odezwał się służący z oznakami obrażającego
          zdziwienia.
            – Głupiś, mój kochany! – rzekł mu dobrotliwie pan Tomasz.
            – No, idźcie do roboty – dodał.
            Lokaj i stróż wyszli, a mecenas spostrzegł, że jego wierny sługa coś towa-
          rzyszowi swemu szepcze do ucha i pokazuje palcem na czoło…
            Pan Tomasz uśmiechnął się i jakby dla stwierdzenia ponurych domysłów
          famulusa wyrzucił katarynce dziesiątkę.
            Następnie wziął kalendarz, wyszukał w nim listę lekarzy i zapisał na kartce
          adresy kilku okulistów. A że kataryniarz odwrócił się teraz do jego okna i za jego
          dziesiątkę począł przytupywać i wygwizdywać jeszcze głośniej, co już okrutnie
          drażniło mecenasa, więc zabrawszy kartkę z adresami doktorów wyszedł
          mrucząc:
            – Biedne dziecko!… Powinienem był zająć się nim od dawna…




                                       16
   10   11   12   13   14   15