Page 8 - Demo_ksiazki
P. 8
– Biały brat kłamie! – zawołał Wysoki Orzeł. – Na brzegu Wabash leży
canoe, którym przypłynął jeden człowiek. Mówią o tym ślady pozostawio-
ne na brzegu.
– Milcz, łotrze! – wykrzyknął Gunter. – Nas posądzasz o złodziejstwo?!
To obraza!
Oczy Indianina wbiły się w twarz Guntera. Powiedział spokojnie, wa-
żąc słowa:
– Wysoki Orzeł ma tylko jeden język i jedną twarz. Nie jest więc łotrem.
Ślady złodziei przyprowadziły mnie i Ostrego Krzemienia tutaj. Tam leżą
nasze skórki! Policzcie je. Jest ich cztery razy po dziesięć.
Jerry wyciągnął zza pasa nóż, Gunter wstał, podnosząc gotową do strza-
łu strzelbę.
– Nikt skórek liczyć nie będzie! – syknął przez zęby Johann. – Wyno-
ście się z obozu! Szybko!
Indianie siedzieli nieporuszeni. Ich czarne źrenice śledziły najmniejsze
ruchy traperów.
– Biali bracia mogą nie liczyć skórek – odezwał się Ostry Krzemień. –
Mogą je zatrzymać dla siebie. Niech biały brat opuści strzelbę, walka jest
niepotrzebna.
– Zmiękli! Zaczynają mówić do rzeczy – zawołał Jerry.
Johann Gunter opuścił broń i kucnął naprzeciw Indian. Strzelby jednak
nie odłożył, lecz skierował jej lufę w stronę czerwonoskórych.
– Biały brat wypalił kalumet pokoju, a zachowuje się jak wróg – upo-
mniał go Krzemień.
– To wy szukacie zwady – zaprzeczył Connel. – Podchodzicie podstęp-
nie pod obóz i posądzacie nas o kradzież.
– Skórki są nasze – powiedział Wysoki Orzeł. – Wzięliście je z nasze-
go obozowego wigwamu nad Eel River. Zostaną waszą własnością, jeżeli
otrzymamy za nie proch, kule i wodę ognistą.
– Kule otrzymać możecie! I to zaraz! – ryknął Gunter. Zerwał się i wy-
mierzył strzelbę w pierś Orła.
Indianie wolno powstali.
– Biali bracia szukają wojny, Szawanezi pokoju. Biali bracia niosą kłam-
stwo i fałsz, a Szawanezi prawdę i sprawiedliwość. Wysoki Orzeł i Krze-
mień odchodzą.
Czerwonoskórzy wolnym krokiem ruszyli w stronę lasu. Traperzy wsta-
li. Kos przezornie stanął koło Guntera. Lufa strzelby Johanna ciągle skie-
rowana była w szczupłą postać oddalającego się Wysokiego Orła. Rąbek
słońca wyglądał już spoza wierzchołków drzew. Rzeka, łagodna przystań
i zielona łąka leżąca pomiędzy brzegiem a puszczą tonęły w świetle poran-
ka. Indianie dochodzili do bujnych kęp paproci, gdy Gunter starannie wy-
mierzył i pociągnął za spust. Kos podbił dłonią lufę strzelby. Padł strzał.
8