Page 8 - Demo_ksiazki
P. 8

Amra klasnął w dłonie.
                  Niedokończony koszyk potoczył się na ziemię.
                  Nic nie mówiąc, schylił się po niego i jął  pracować jeszcze szybciej.
                                                            4
                  Myślał  przy  tym  o  różnych  rzeczach,  o  których  przypomniała
               mu siostra.
                  – „Tak! Tak! – mknęły myśli w pochylonej głowie chłopaka. – Bez Birary
               nie damy sobie rady! Nakarmić pięciu ludzi – na to potrzeba dużo
               pieniędzy! Snycerstwo i koszykarstwo przynoszą małe i dorywcze
               zyski. Nie wyżywi to rodziny...”
                  Miał już dziesięć lat, a pierwsze, najdawniejsze jego wspomnienia
               związane były ze słoniem i sędziwym Baulim, dziadem. Mieszkali wte-
               dy wszyscy razem we wiosce. Chata ich stała nad brzegiem Narbady.
               Rąbano właśnie lasy górskie w Satpurze, a dziadek wyciągał ogromne
               kloce mahoniowe i santalowe z dżungli. Właściwie wyciągał je dobry,
               mocarny Birara, dziadek zaś pomagał mu tylko zarzucać na zrąbane
               drzewa pętlę z łańcucha, a potem, usiadłszy słoniowi na karku, po-
               pędzał go głośnymi okrzykami. Dziadek zawsze znajdował pracę dla
               siebie i dla Birary. Raz gorszą, raz – lepszą i zyskowniejszą, lecz nigdy
               jej nie brakowało.
                  Od czasu, gdy do Suratu zaczęły przypływać okręty, cała rodzina
               przeniosła się tu. Zwożono drzewa, które rąbali biali kupcy w dżungli
               nad rzeką Tapti, wiązano je w tratwy i spuszczano z prądem do Sura-
               tu. Tam znów, z zamulonego, błotnistego ujścia rzeki słonie wycią-
               gały ugrzęzłe w bagnisku pnie, kloce, belki i składały je na wybrzeżu.
               Maszyny zabierały stosy drzewa i ładowały na okręty odpływające
               do zatoki Kombej lub do Bombaju – wielkiego miasta, w którym nie
               tylko Amra, lecz także Warora, a nawet siwy jak gołąb Bauli nigdy nie
               bywali, stamtąd zaś dalej – do kraju białych ludzi...
                  W Suracie dziadek dobrze się obłowił.
                  – Ho-ho! – przypomniał sobie Amra. – Sam widziałem, że przynosił
               do domu po dziesięć rupii!
                  Wkrótce kupił sobie szmat roli. Nieduży, co prawda, lecz urodzaj-
               ny. Matka sadziła na polu proso, kukurydzę i ryż. Mieli tam też kilka
               drzew mangowych i pomarańczowych, obficie dających smaczne,
               soczyste owoce.
                  I nagle stało się nieszczęście.



                4  jąć (dawn.) – dziś: zacząć
                                                   - 8 -
   3   4   5   6   7   8   9   10   11   12   13