Page 9 - Demo_ksiazki
P. 9
Pierwsze ławki jednakże nagła rozpacz pozbawiła czucia. Serca w nich
struchlały.
– Ostrowicki, miły chłopcze – mówił łagodnie profesor Gąsowski. – Spo-
tkała mnie dzisiaj wielka przykrość… Bardzo wielka przykrość… Co tobie
jest, czemu się chwiejesz?
– Słabo mi, panie profesorze… – jęknął młodzian.
– Ha! – zdumiał się profesor. – Słabo ci? Ale odpowiadać będziesz?
– Nie mogę, proszę pana profesora…
– Dlaczego? Połóż rękę na sercu i powiedz dlaczego?
– Bo nie jestem przygotowany… Nie umiem… Nie spodziewałem się…
– I ty? I ty, Brutusie? – krzyknął staruszek. – Czy wyście dzisiaj poszaleli?
– Nie, panie profesorze… – miesił Ostrowicki słowa jak ciasto. – Pojutrze,
w sobotę umiałbym świetnie…
– A dzisiaj nie łaska?
– Dzisiaj jest przecież czwartek! – rzekł Ostrowicki z rozpaczą. – To nie
mój dzień…
Pan profesor patrzył na niego jak na łagodnego wariata. Zamykał oczy,
jakby go raziło słońce, znowu je otwierał, aby nie utracić niezwykłego wido-
ku, zbliżał się i oddalał.
– Aha… – mówił dziwnym głosem. – We czwartek jesteś bałwan…
A w sobotę będziesz geniusz… Czy kpisz, młodzieńcze?
– Niech Bóg broni! – zakrzyknął chłopiec gorąco. – Ale tak jest napraw-
dę. Pan profesor nie może o tym wiedzieć, ale tak jest…
– Odejdź! Odejdź prędko! – zawołał staruszek.
Ostrowicki, wśród śmiertelnej ciszy całej klasy, powlókł się do ławki, jak
gdyby był naprawdę ciężko chory. Blady był, a na czole miał grube krople
potu. Opadł na ławkę i dyszał.
Klasa spojrzała z niepokojem na pana profesora Gąsowskiego.
Siwy człowiek, dobry człowiek, usiadł za katedrą i splecionymi rękami
zasłonił twarz. Wyglądał jak ten, co płacze i pragnie przed gawiedzią ukryć
łzy. Musiało mu się coś popsuć w poczciwym sercu, bo wszystkim się wyda-
ło, że staruszek drży.
– Panie profesorze… – ozwał się ściszony głos z pierwszej ławki.
Profesor rozplótł ręce i niecierpliwym ruchem jednej z nich dał znak, aby
mu nie mącono ciszy. Drugą zasłaniał sobie oczy.
Chociaż dzień był promieniście słoneczny i błękit lał się z nieba ogrom-
11