Page 8 - Demo_ksiazki
P. 8

Pan profesor nie mógł pojąć, co się stało. W roztargnieniu rozgrabił siwą,
         bogatą czuprynę chudymi palcami i wpatrzył się w ścianę, jak gdyby na niej
         miało się za chwilę ukazać ognistymi zgłoskami wypisane tłumaczenie, dla-
         czego miły młodzian Kaczanowski, chłopiec rozsądny i rozgarnięty „histo-
         ryk”, nagle i niespodziewanie w bałwana przemienion. Ponieważ na ścia-
         nie nic się nie ukazało, staruszek spojrzał błagającym spojrzeniem na piec.
         (Piec też pochodzi z rodziny dziedzicznych idiotów). Przymknął przeto oczy
         i spojrzał w głąb roztropnego ducha, z którym musiał pogadać na rozum:
         roztropny duch wyjaśnił mu pokrótce, że jak jedna jaskółka wiosny nie czy-
         ni, tak jeden Kaczanowski nie zburzy jego radości i dumy. Kaczanowskiemu
         musiało uderzyć coś na rozum. Może upadł?… A może boli go ząb? Może
         się najadł niedojrzałych jabłek, co wobec tajemnych związków żołądka z gło-
         wą mogło osłabić zwyczajną jej sprawność. Niech przeto inny naprawi to,
         co zburzył Kaczanowski: „historyczną” sławę siódmej klasy… Pan profesor
         obudził się z mętnej zadumy, zajrzał do swego notesu i nerwowym ruchem
         przerzucił dziewięć, wyraźnie dziewięć kartek.
            – Ostrowicki! – zakrzyknął zduszonym głosem.
            Cała klasa odwróciła się jak na komendę, młodzian bowiem tak zadzier-
         żyście nazwany siedział w przedostatniej ławce. A Ostrowicki omal nie ze-
         mdlał. Podniósł się wprawdzie, lecz nie mógł uczynić kroku, jak gdyby pod
         jego nogami rozwarła się przepaść. Mówiono później, że wyszeptał straszne
         słowa: „Raz kozie śmierć!” – ale to nie jest pewne. Pewne jest natomiast, że
         wobec jego złamanej i zgruchotanej postawy Kaczanowski wyglądał jak bo-
         hater.
            – Czy mam na ciebie trąbić? – zawołał znowu zdumiony profesor.
            Wesołe  przypuszczenie,  że  zacny  profesor  wzywać  będzie  na  egzamin
         głosem archanielskiej trąby, nikogo jednak nie rozweseliło. Nikt nigdy nie
         oglądał wesołej siódmej klasy w takiej topieli mroku i smętku.
            Ostrowicki zbliżał się ku katedrze krokiem idącego na ścięcie. Przecho-
         dząc, kiwał głową na dwie strony, jak gdyby się żegnał na wieki z kolegami,
         z dobrymi mołojcami. „Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży…” – jak
         Podkomorzy w „Panu Tadeuszu”. Gdyby w klasie siódmej zasiadały damy,
         porównanie byłoby zgoła znakomite: był tam natomiast jeden „starzec” bar-
         dzo zdumiony, i „młodzież” z takim na obliczach wyrazem, który nauka ści-
         sła nazywa „zbaraniałym”.
            – Ratuj, kto w Boga wierzy! – szepnął nieszczęśnik pierwszym ławkom.

    10
   3   4   5   6   7   8   9   10   11   12   13