Page 8 - Demo_ksiazki
P. 8

– Ależ, Narcyzo! Jakżeż można?! Dowiemy się, czego chce...
            Powiedziałem  z  szatańską  chytrością,  że  „dowiemy  się”,  niebezpieczne
         bowiem byłoby użycie liczby pojedynczej. Straszliwa ryba połknęła przynętę
         z wrodzonej ciekawości, którą i tak zresztą zaspokoi w sposób należyty i nie-
         wymyślny, gdyż będzie podsłuchiwała z czujną wprawą.
            Powiedziała jednak z rezygnacją:
            – Jak pan chce! Ja bym z taką osobą nie gadała...
            Obróciła się na osi i powoli zjechała z pozycji. Przed nią szła groza, za nią
         szło przerażenie. Moja komnata stała się po jej wyjściu obszerniejsza i bar-
         dziej widna.
            Z przedpokoju słychać było dwa splątane głosy: jeden cienki jak jedwab-
         na nitka i drugi gruby jak lina okrętowa. Jeden był śpiewaniem słowika, dru-
         gi  głuchym  pomrukiem  rozsrożonego  wulkanu.  Potem  drzwi  otwarły  się
         gwałtownie i obłąkanym pędem wpadł przez nie pies. Nie, to zbyt wiele po-
         wiedziane! To nie był pies... Można było za Słowackim i Odyńcem zakrzyk-
         nąć w zdumieniu „Czy to pies, czy to bies!”. Był to przedziwny stwór przy-
         rody, której coś musiało uderzyć na rozum w chwili stwarzania tej kreatury.
         Miał on cztery krótkie, krzywe łapy i haniebnie kosmaty ogon, z czego moż-
         na było sądzić, że to jednak pies. Gdyby posiadał urzędowy rodowód, napi-
         sano by w nim „syn jamnika i kanapy”. Kreatura pokryta była ostrą sierścią
         dobrze urodzonej kozy, a oczy jej – mądre, sprytne, małe i wesołe – pożyczo-
         ne były od świni. Posiadała tylko jedno ucho całe i obwisłe, drugie bowiem
         było marną pozostałością po jakiejś krwawej walce. Zwierzak ten na pierw-
         sze spojrzenie, pomimo swej diabelskiej urody, wyglądał sympatycznie. Dłu-
         gi, niski, śmiesznie kosmaty, a tak zabłocony, jak gdyby brzuchem czyścił
         ulice, śmignął przez drzwi, obiegł pokój i zwinnym susem wskoczył na fotel.
         Wybrał oczywiście, stary, stylowy fotel, przepięknym pokryty materiałem.
         Gwałtowne oburzenie tak mną zatrzęsło, jak czasem urwipołeć trzęsie jabło-
         nią obsypaną jabłkami. Chwyciłem nożyk do rozcinania kartek i grożąc nim
         zuchwałemu psu, krzyknąłem z należytą pasją:
            – Kundlu, precz z tego fotela!
            Kundel ani drgnął, łypnął jedynie lewym świńskim okiem i wyraźnie był
         ubawiony. Równocześnie ozwał się cienki, gniewem powleczony głos:
            – Czemu się pan znęca nad moim psem?
            Mordercze  narzędzie  wypadło  z  mej  ręki.  Pomiędzy  moim  słusznym
         gniewem i tą lichą imitacją psa stanęła osoba rodzaju żeńskiego i rozkrzyżo-

    8
   3   4   5   6   7   8   9   10   11   12   13