Page 5 - DEMO_KSIAZKI
P. 5

cowna dama. – Po herbacie przejdę się na Zielone Wzgórze i zapytam Ma-
         rylę, dokąd pojechał Mateusz i w jakiej sprawie. Przecież o tej porze roku
         nigdy nie jeździ do miasta, a już na pewno nie z wizytą, i to w dzień po-
         wszedni. Gdyby zabrakło mu nasion rzepy, nie ubierałby się odświętnie i nie
         brałby powozu. Nie udawałby się również po doktora, bo jechał zbyt wolno.
         Musiało więc od wczorajszego wieczoru wydarzyć się coś nieoczekiwanego!
         Nie mogę tego pojąć! Nie zaznam chwili spokoju, dopóki się nie dowiem,
         dlaczego Mateusz Cuthbert wyjechał dziś z Avonlea.
            Zaraz po herbacie ruszyła w drogę do Zielonego Wzgórza. Nie miała
         zresztą daleko, gdyż ogromny, otoczony sadem dom Cuthbertów, oddalo-
         ny był zaledwie o ćwierć mili od dworku Linde’ów. Należało jednak przejść
         jeszcze kawałek boczną dróżką łączącą obie posiadłości. Ojciec Mateusza
         był równie milczący i nieśmiały, jak jego syn, nic więc dziwnego, że budu-
         jąc swe domostwo, ulokował je możliwie jak najdalej od sąsiadów, nie ukry-
         wając go jednak całkowicie w lesie. Swój dom postawił zatem w najodleglej-
         szym zakątku polany, widocznym od strony głównego traktu, wzdłuż któ-
         rego ustawiły się sąsiadujące ze sobą pozostałe zabudowania Avonlea. Pani
         Małgorzata Linde dziwiła się zawsze, jak można żyć na takim pustkowiu.
            – Mają dach nad głową, to jasne – mówiła do siebie, idąc boczną ścieżką
         poprzerywaną koleinami, przy której rosły krzewy dzikiej róży – ale nicze-
         go więcej. Nic dziwnego, że Maryla i Mateusz zdziwaczeli, żyjąc w takim od-
         osobnieniu. Jeśli drzewa mogą zastąpić im towarzystwo, to mają ich, dzię-
         ki Bogu, aż nadto. Jednak ja wolałabym patrzeć na ludzi! Co prawda, oboje
         wyglądają na zadowolonych, lecz przypuszczam, że po prostu przyzwycza-
         ili się już do takiego rodzaju życia. Ostatecznie: »Do wszystkiego można się
         przyzwyczaić«, jak rzekł pewien Irlandczyk, którego skazali na powieszenie.
            Tak  rozmyślając,  weszła  na  wielkie  podwórze  domu  Cuthbertów.  Całe
         w zieleni, czyste i ładne, z jednej strony otoczone było wysokimi, starymi
         wierzbami, z drugiej zaś – równo przyciętymi topolami. Ani jeden kamyk, ani
         jeden niepotrzebny patyk nie leżały na ziemi, w przeciwnym wypadku zauwa-
         żyłaby to natychmiast. W głębi duszy była przekonana, że Maryla Cuthbert
         zamiata to podwórze równie często jak swoje pokoje. Śmiało można by było
         jeść wprost z ziemi, bez obawy, że do ust dostanie się choćby okruszek brudu.
            Pani Linde zapukała mocno do drzwi kuchni i usłyszawszy „proszę”, we-
         szła. Kuchnia na Zielonym Wzgórzu była bardzo przytulna, a raczej byłaby
         miła i wesoła, gdyby nie owa przesadna czystość, przez którą miało się wra-



 6                                             6 7
   1   2   3   4   5   6   7   8   9   10