Page 4 - DEMO_KSIAZKI
P. 4

przyglądać się temu, co działo się na drodze, która właśnie tutaj skręcała
         w dolinę i pięła się w górę po stromym zboczu rudawego wzgórza.
            Avonlea leżało na małym trójkątnym półwyspie wcinającym się w Zato-
         kę Świętego Wawrzyńca, tak więc z dwóch stron było otoczone wodą. Każ-
         dy, kto podążał do miasteczka albo z niego wyjeżdżał, musiał przebyć drogę
         prowadzącą na wzgórze. Tym sposobem, sam o tym nie wiedząc, dostawał
         się pod obserwację czujnej pani Linde.
            Pewnego popołudnia, w pierwszych dniach czerwca, pani Linde, jak to zwy-
         kle bywało, siedziała przy oknie. Ciepłe, jasne promienie słońca zaglądały do
         wnętrza jej kuchni. Roztaczał się stamtąd wspaniały widok na rosnący koło
         domu cudny sad, który wyglądał niczym panna młoda przystrojona w najpięk-
         niejszą suknię – cały w bladoróżowych i białych kwiatach, brzęczący od pszczół.
            Tomasz Linde – skromny człowieczek, którego mieszkańcy Avonlea na-
         zywali „mężem pani Linde” – siał rzepę na pagórku za stodołą. Jego sąsiad,
         Mateusz Cuthbert, niewątpliwie powinien teraz czynić to samo na swoim
         ogromnym polu nad potokiem, znajdującym się w pobliżu domu o nazwie
         Zielone Wzgórze. Tak przynajmniej sądziła pani Małgorzata, która słyszała,
         jak poprzedniego wieczoru w sklepie Williama Bakera Mateusz mówił do
         Piotra Morrisona, że nazajutrz zacznie zasiewy. Oczywiście Piotr musiał go
         o to najpierw zapytać, bo Mateusz Cuthbert nie należał do ludzi, którzy mó-
         wią o czymkolwiek, zanim nie zostaną zapytani.
            A tymczasem, proszę! O godzinie wpół do czwartej po południu, i to
         w dzień powszedni, kiedy wszyscy pracują, Cuthbert jedzie wolnym truch-
         tem drogą prowadzącą przez dolinę na wzgórze. Na dodatek, ma na sobie
         odświętne ubranie z białym kołnierzykiem, z czego należy wnioskować, że
         wyjeżdża z Avonlea. Jakby tego było mało, zaprzągł do powozu kasztankę,
         co oznaczało, że jedzie dość daleko. Gdzież się więc wybierał i po co?
            Gdyby  chodziło  o  jakiegokolwiek  innego  mieszkańca  Avonlea,  pani
         Małgorzata bez wahania odpowiedziałaby na oba pytania. Ale Mateusz tak
         rzadko wyjeżdżał z domu, że musiał to być jakiś nagły i niespodziewany
         wypadek. Z natury był on bowiem tak nieśmiały, że opuszczenie domu lub
         przebywanie w towarzystwie obcych, z którymi musiałby rozmawiać, uwa-
         żał za wielką przykrość. Cuthbert w białym kołnierzyku, jadący powozem
         – to niespotykane!
            Mimo że pani Małgorzata długo o tym myślała, nie doszła do żadnego
         wniosku. I to zupełnie popsuło jej humor!
            – Nie ma sensu dłużej się zastanawiać – postanowiła wreszcie owa sza-

                                               6                                                                                             6 7
   1   2   3   4   5   6   7   8   9