Page 8 - demo_ksiazki
P. 8
Po pierwszej takiej robocie okazało się, że chyba mam uczu-
lenie na jakieś rośliny, bo wróciłem do domu z zapuchniętymi
oczami i kiedy zacząłem je trzeć, zrobiła mi się na gałkach ocz-
nych taka przezroczysta galareta.
Stary popatrzył, zalecił okład z herbaty i poszedł w miasto.
Leżałem z wacikami na powiekach i zastanawiałem się, w jaki
sposób mam się przygotować do sprawdzianu z matmy. Oczywi-
ście nie zrobiłem tego, bo nawet gdy pieczenie przeszło, nie by-
łem w stanie patrzeć na oczy. Powieki miałem jak dwie parówki.
Rano spakowałem bety i wyszedłem do budy. Na schodach
przypomniało mi się, że nie mam ani grosza. Zawróciłem.
– W porządku – powiedział stary. – Pożyczę ci. Dasz coś
pod zastaw.
Na początku pomyślałem, że się przesłyszałem. Ale kiedy po-
wtórzył, doszedłem do wniosku, że zwariował.
– Nie mam nic takiego – odparłem.
– Komórka – rzucił. – Za moich czasów…
Wpadłem jak śliwka w gówno. Wsiadł na swojego konika
i przez dziesięć minut musiałem słuchać, jak to niewolą nas ko-
mórki i przez to nie jesteśmy zdolni do normalnych zachowań.
No, ty oczywiście jesteś, pomyślałem. Oczywiście nie poszed-
łem na taki układ. Za to poszedłem w kierunku przeciwnym
niż szkoła.
Po raz pierwszy w życiu.
Wsiadłem do tramwaju i pojechałem na cmentarz. Tak mnie
poniosło. Bywałem tam w Święto Zmarłych i na Dzień Matki
(jakby to miało jakieś znaczenie). Ale żeby tak – to nigdy.
Było pusto. O tej porze ludzie raczej siadali do śniadania albo
siedzieli w pracy. Chyba że mieli nienormowane godziny, jak
mój stary.
8 9