Page 4 - demo ksiazki
P. 4

Westchnął i zagwizdał na Fialę, ale jego klacz szydziła z kiep-
            skiego zmysłu orientacji u ludzi i ruszyła w jego kierunku os-
            tentacyjnie powoli. Ponownie zrobił wdech, skoncentrował się.
            Płomień pojawił się natychmiast, gdy go zawołał, a jedną ze skał
            w pobliżu spowił zielonożółty ogień. Jego języki bezszelestnie
            pięły się w stronę nieba, poruszały się niestrudzenie, płynnie,
            posuwiście. Był to wprawdzie tylko pozorny ogień, ale dawał
            światło, a nawet trochę ciepła, jeśli się do niego zbliżyło.
               Nagle rozległ się obcy głos.
               – Ej, widzisz to, Gudur?
               Młody mężczyzna odwrócił głowę i spostrzegł sylwetki dwóch
            jeźdźców. Ot, zemsta Sigurda, jeszcze tego mu brakowało. Podje-
            chali bliżej, ich konie szły charakterystycznym dla tej krainy cho-
            dem. Najwyraźniej chcieli sprawdzić, co się dzieje… i ujrzeli go
            stojącego w blasku pozornego ognia na wzniesieniu. I wtedy wy-
            darzyło się to, czego się obawiał. Przez ułamek sekundy patrzyli na
            niego oboje, mężczyzna i kobieta, a następnie zsiedli pośpiesznie
            z koni, przyklękli na jednym kolanie i pochylili przed nim głowy.
               – Panie ognia! – Głos mężczyzny był ochrypłym szeptem,
            na poły bojaźliwym, na poły przepełnionym szacunkiem.
               W tej okolicy wciąż jeszcze żywy był prastary kult wulkanu,
            który w mieście księżna dawno stłumiła. Ale ludzie w tej suro-
            wej, górzystej krainie czcili, kogo i co chcieli, i nie dawali się
            od tego odwieść.
               –  Podnieście  się!  –  powiedział,  tłumiąc  westchnienie.  –
            Odejdźcie, proszę. Jest coś… mam tu coś do zrobienia. Sam.
               Na szczęście od razu łyknęli kłamstwo, nie spodziewając się,
            że po prostu chce zostać sam… I tak naprawdę wcale nie bę-
            dzie sam, gdy Sio i Fiala raczą ponownie do niego dołączyć.
            Jeźdźcy, po wymamrotaniu z szacunkiem rytualnych formu-
            łek skierowanych do niego, bogini i góry, odjechali.
               A jego towarzystwem znów stały się góry, niebo i wiatr.




                                          7
   1   2   3   4   5   6   7   8   9