Page 27 - demo ksiazki
P. 27
Pokrowczyk z skóry wierzbowej
Kładzie, by nie wiądł list płowy,
Tak jej miły, tak jej wzięty,
Wespół go chowa z draźnięty
I z nimi sypia, i z nimi chodzi,
Patrzaj, drewnu co się godzi?
Gdy już długo na nię schodzę
I podeść ją we grze godzę,
Aż mi się trafiło wcześnie
Napaść na nię z rana we śnie.
„Dobry dzień, panno zielone?”
Ta trze snem oczy zmorzone.
że się ledwo zorza bieli,
Maca wszędzie po pościeli.
ja znowu: „M a r y ś, zielone?
Darmo się przysz, bo stracone!”
Potem się sama przyznała,
A w zakładzie fawor dała.
ZNIKOMA UCIeChA SNU LUBeGO
A we śnie-ż to czy na jawi
Ten mię widok luby bawi?
Czy przez jakie zachwycenie
Patrzę na śliczne stworzenie?
Nie wiem, sam i anieli
By tej postaci być mieli;
I helena, chwalna strasznie,
Przed jej cerą pewnie zgaśnie.
Twarz białością śnieg przechodzi,
W niej rumieniec środkiem brodzi.
Korale tę farbę mają,
Gdy je z perły pomieszają.
Płeć nadobna, oczy wdzięczne,
jak w pełni światło miesięczne,
Brwi tej co kruk są czarności,
A ząbki z słoniowej kości.
Czoło śliczne, wygładzone,
jak niebo wypogodzone.
Usty kiedy najmniej ruszy,
W zachwyceniu być mej duszy.
‑30‑ ‑31‑