Page 21 - demo ksiazki
P. 21

Darmo się na twą gładkość, przedtem duży
                               Na serce moje rynsztunek, tak sadzisz.
                               Strój twój, frasunek, gładkość i pieszczoty –
                               Wszytko to za nic; cnoty-m ja chciał, cnoty.


                               Szaloną miłość, troskę, afekt ślepy
                               rozrzutne twoje uleczyły chęci
                               Serca mi więcej nie skrwawią oszczepy
                               Miłości ani kłopot w głowę wleci;
                               I jeślim czynił przez niebieskie sklepy
                               Przysięgę: chować twe łaski w pamięci,
                               Teraz ci klątwą wyrzekam się drugą
                               I nieprzyjaciel chcę być – byłem sługą.



                                        MILCZeNIe


                               Goreje ogień nieznośnej miłości,
                               Najgłębsze w popiół spalił we mnie kości;
                               Pałam, a nie śmiem, chociaż czuję kata
                               I świece w boku, wołać: gore! rata!
                               A też ten ogień tak jest utajony
                               jako ów, który przenoszą piorony,
                               Który przez dachy przepadszy znikomie,
                               Nieznacznie szkodzi w niewiadomym domie;
                               A jako etna tak olbrzyma dusi,
                               że z lekka w górę rzygać ogniem musi,
                               Tak ja, ujęty strachem i baczeniem,
                               Niewytrzymanym jęczę pod milczeniem.
                               Przecię ten zapał, chociaż jest w trzymaniu,
                               To we łzach, to się pokaże w wzdychaniu,
                               I chociaż wnętrzny pożar bojaźń toczy,
                               Przecię go i twarz wyznawa, i oczy;
                               Tak się więc ogień, w ścisłym gmachu skryty,
                               Gwałtem przez okna dobywa i szczyty.



                                   NA WeSTChNIeNIe

                               Ilekroć na mię moja dziewka cicha
                               Ukradkiem pojrzy, zarazem i wzdycha;
                               Skąd ten wiatr ogień, co się mnie z jej trzyma
                               Wzroku, w śmiertelny pożar mi rozdyma.


                                              ‑24‑                                                                                         ‑25‑
   16   17   18   19   20   21   22   23   24   25   26